Kino tamtych lat formujeło piękną iluzję. Poprzez długi czas odcięci od innych żelazną kurtyną za jego pośrednictwem poznawaliśmy tamten odległy aczkolwiek bliski nam mentalnie świat. Także rodzimi twórcy filmowi, umieszczając swoich bohaterów w otaczających realiach, w pewnym sensie tej iluzji ulegali. Nie bez racji przecież kino ma także swe, wywodzące się z języka łacińskiego drugie miano - iluzjon. Gościliśmy równie± na naszych ekranach filmy, na które prawie nikt nie chciał chodzić. Nie dlatego, iż byty nieciekawe czy artystycznie nieudane. Reprezentowały one jednak z reguły kinematografię radziecką, która to kwalifikacja była rodzajem piętna. Broniliśmy się w ten sposób przed wszechobecną indoktrynacją. Bo zawsze gdzieś na końcu znajdowała się polityka. Jeszcze nie istniała telewizja, a choćby gdy pojawiła, jej oferta była nad wyraz skromna, więc początkowo władza nie przywiązywała do niej zbyt pokaźnej wagi. „Celuloidowy świat PRL" nie jest jednak książką o filmach, które niegdyś gościły na naszych ekranach. A przynajmniej nie o nich typowo. To typowo opowieść o ludziach, którzy wytwarzali kino, reżyserach i aktorach, o środowisku, w którym ono powstawało I o związkach wzajemnych, przenikaniu się filmu z rzeczywistością. Ten świat stał się historią niespełna dwadzieścia pięć lat temu, a wydaje się, jakby upłynęły wieki.