Największy i najmocniej krwawy zryw niewolniczy starożytności rozpoczął się od buntu w 73 r. P.n.e. W szkole gladiatorów w Kapui, mieście nieopodal Neapolu. Siedemdziesięciu ośmiu zbiegów, w tym przywódca buntu – Spartakus, uszło pościgowi i schroniło się w kraterze Wezuwiusza. Dołączali do nich kolejni. Wkrótce armia Spartakusa liczyła kilka tysięcy wojowników, a ich twierdzą stał się wulkan, na którego zboczach pokonali przybyłą z Rzymu armię Imperium. Od tego momentu powstanie zyskało wymiar masowy. Dwa lata wędrowni buntownicy gromili regularne armie rzymskie, grabili i siali terror na niemal wszelkich ziemiach Italii. Imię Spartakusa napawało Rzymian taką samą trwogą, jak przed 150 laty imię Hannibala. Szacowano, że powstańcy są w stanie zdobyć Rzym, nieopodal którego przemaszerowali dwukrotnie. Ostatecznie Spartakusa pokonał nad rzeką Silarus w południowej Italii wyposażony w nieprzeciętne pełnomocnictwa propretor Marek Licyniusz Krassus – najbogatszy człowiek Republiki. Zwycięstwo okazało się kapitałem politycznym. Dekadę później Marek Krassus wspólnie z Gajuszem Juliuszem Cezarem i Gnejuszem Pompejuszem stał się grabarzem rzymskich tradycji republikańskich, a w ślad za tym Republiki. Ustrój niewolniczy przetrwał wszelkie zawieruchy polityczne i wszystkie epoki – co gorsza miewa się prawidłowo także i dziś.