W ostatnich latach życia polemiczny odruch pojawiał się u profesora Henryka Markiewicza ze zwiększoną częstotliwością. Działo się tak zapewne równocześnie dlatego, iż mniej aniżeli dotąd pochłonięty poważną pracą własną, uważniej śledził bieżące życie naukowe, jak i z tego w głównej mierze względu,spora część tendencji i postaw badawczych, wyłaniających się z postmodernistycznego paradygmatu, napotykała na opór jego racjonalności, wychodziła poza aksjologiczną ramę, w obrębie której pracował jego intelekt; rozmijała się też wyraźnie z wyobrażeniami o naukowości i profesjonalizmie, jakie go ukształtowały. (…)
Wciąż spierał się o literaturoznawcze imponderabilia i korygował tezy aktualnie krążące w jego naukowej biosferze, lecz też z pasją prowadził walkę podjazdową, ukazując na solidnych przykładach, jakie są skutki interpretacyjnego leseferyzmu i badawczej dezynwoltury – brak wiedzy, lekceważenie mistrzowskiego warsztatu, językowe niechlujstwo. Trwał przy przeświadczeniu, że istnieją granice interpretacyjnej dowolności, zwalczał „wirusa nadinterpretacji i programowego subiektywizmu”, pisał kąśliwie,choćby jeśli historię literatury cechować (za jedną z badaczek) jako „fikcję, dyskurs, który nie odtwarza rzeczywistości, ale nadaje jej znaczenie”, to jednak „choćby nie odtwarzając rzeczywistości, należy się choć trochę z nią liczyć. W przeciwnym wypadku mamy do czynienia z zabawą, która nie ma swoich reguł. A zabawa bez reguł to licha zabawa”.
Teresa Walas, ze Wstępu