Tytuł „Tomek na Czerwonej Wyspie” nawiązuje do kolekcji Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego. Ale nie jest to standardowa książka podróżnicza ani reportaż. To opowieść o byciu na miejscu. Oto młody filolog i tłumacz jakimś zrządzeniem losu ląduje w katolickiej misji gdzieś w madagaskarskiej głuszy, gdzie ma uczyć języka francuskiego.
Pracuje zatem, podróżuje, a przeważnie wrasta w lokalną społeczność, poznając malgaskie realia pełne sprzeczności: piękno przyrody w sąsiedztwie smrodu i brudu, mnogość ziemi i nędza jej mieszkańców, prosta mądrość i niewiarygodne absurdy.
Przygląda się, obserwuje i jest obserwowany, a jego świadomość białego człowieka powoli ulega przeobrażeniu. Jak sam zauważa, początek książki mówi o pierwszych próbach odnalezienia się w fascynującym, cudacznym i przytłaczającym wszechobecną innością świecie, o próbie ustalenia, co jest normalnością.
Końcowy rozdział opowiada o samotnej wyprawie na wschód kraju, już oswojonego, zaprzyjaźnionego, bardziej „swojego” aniżeli ciasna, plastikowa i jakoś wyjątkowo odległa Europa… Jest to zatem książka o odkrywaniu Madagaskaru.
O nowych pejzażach, aromatach, impresjach i twarzach. O kompleksach miejscowych, o łapówkarstwie, o kontraście dwóch światów, o języku malgaskim i o „żywej wodzie z cycka”. O niespokojnym śnie i przenikaniu natury, o muzyce i o miękkości lemurzych łapek.
O podejściu do śmierci, o sile plotek i o prowincjonalnej moralności. O nad wyrazści bycia nauczycielem. O długiej drodze na północ z kozami na dachu, o nienawiści do psów i o kopalniach szafirów. O klątwach, czarownicach i olbrzymach, o docenianiu drobiazgów, o traktowaniu pań, chciwości, a także o tym, jak dyrektor gimnazjum pozostał sprzedawcą nawozu.
O wspaniałościach pierwotnego lasu i o wiosce poszukiwaczy złota. O urzędowym piśmie z prośbą o pożyczenie pary nożyczek. O tym, że łatwiej wykopać migdałecznik aniżeli wyrwać własne korzenie…