Jan Lauwers w próbach nazwania środowiska pracy swojego zespołu wymyślił termin,,Needlapb" - miał on ujmować,,potrzebę [stworzenia] laboratorium (ang. Need lab), czyli chęć eksperymentowania i przekraczania granic łączącą się z potrzebą intymności i opieki (ang. Lap)" [Nie widzę błyskotliwa..., s. 23], co było uściśleniem, po latach pracy, pierwotnego zawołania, które dało nazwę teatrowi: potrzebuję towarzystwa! Wielu krytyków i obserwatorów Needcompany pisało o tym, iż współpracownicy Lauwersa kompletowani są przezeń skrupulatnie i emocjonalnie, co wcale się nie wyklucza, ponieważ reżyser,,musi ich pokochać", by móc razem z nimi kreować. Needcompany określany jest czasem jako modelowy zespół,,kolektywny", tymczasem jednak w przywołanych opisach widać wyraźną strukturę - lidera i resztę.,,Kolektyw" jednak w tym przypadku odnosi się nie tyle do struktury zespołu (skądinąd próbę uprawiania sztuki,,bez lidera" Lauwers przeszedł już wcześniej i uznał ten etap za podobny do gry,,dzieciaków stwarzających grupę rockową"), ile do sposobu pracy, ponieważ Lauwers po pierwsze: konsekwentnie zaprasza artystów z przeróżnych obszarów sztuki, a po drugie: działa dzięki systemowi grantów. Te dwa aspekty - zasobność kompetencji twórców pracujących wspólnie, a także pozainstytucjonalne usytuowanie zespołu - wydały nam się niebanalnymi punktami wyjścia dla dyskusji o współczesnych kolektywach twórczych.
Chcielibyśmy więc zaprosić do namysłu nad kwestiami,,kolektywności" w teatrze, działaniach artystycznych i badawczych. Słownikowo termin,,kolektyw" występuje jako synonim,,zespołu",nawet instynktownie czujemy, iż to nie są te same gremia. Kolektyw - po latach zapomnienia - wrócił jako propozycja nowej organizacji, działającej na prawach innych aniżeli zastane zasady instytucjonalne; może choćby wyrósł ze sprzeciwu wobec nich. Polskie kolektywy teatralne, których historię i współczesność warto ponownie prześledzić, pod pewnymi względami są podobne, ale akurat wskazane wyżej dwa aspekty szczególnie je od siebie różnią: stosunek do instytucjonalności jest zmienny (oczywiste dążenie do stałego finansowania, a więc - w naszych, polskich warunkach - ostateczna zgoda na instytucjonalizację), podobnie jak skład grup i tryb pracy (działanie w kolektywie jako jedyne, lub jako jedno z wielu zatrudnień). Ciekawa byłaby próba spojrzenia na kolektywy powstające w obrębie instytucji: czy rozsadzają je od środka proponując inny model działania, czy zdolne są przekształcić/wzbogacić dotychczasowy tryb pracy? Wreszcie nad wyraz ważna wydaje się ocena efektów działań kolektywów - zarówno w teatrze, jak i innych środowiskach artystycznych bądź badawczych - co łączy się z pytaniem o potrzebę zawiązywania takich grup: cel można bowiem lokować w,,wytworze" (spektaklu), którego nie sposób zrealizować w innych warunkach, lecz także w stworzeniu nowego, przyjaznego, bezpiecznego (może też: niehierarchicznego, równościowego?) środowiska pracy, które - uwalniając od przeróżnych zależności - daje jednocześnie energię i twórczą wolność, a także generuje inny wariant jednostkowej odpowiedzialności i zaangażowania.