Choć Michał Trusewicz "Przednówki" napisał prozą, jest z reguły poetą, i to wspaniałym. Codzienną rzeczywistość, tkaną nieraz z najprostszych spraw, pokazuje w sposób, który naprzemiennie budzi zachwyt i wprawia w zdziwienie, iż w ogóle można tak pisać.
Czy wynika to z tego, że Autor patrzy na świat inaczej – uważniej, czulej, przenikliwiej – i po prostu spisuje te obserwacje, czy raczej w wyobraźni formuje kosmos "Przednówków", wypełniony po brzegi osobliwymi przedmiotami, słowami i sensami? Zawiodą się tylko ci, którzy w tej prozie szukać będą pochwały istnienia.
ekspresowo okazuje się bowiem, że podróż po wspomnieniach z dzieciństwa i wczesnej młodości, w jaką nas zabiera Trusewicz, nie opiera się na znajomych, melancholijnych obrazkach, ale układa się w zapis głębokiego egzystencjalnego niepokoju – niepokoju, który dręczy i nie pozwala zasnąć.
Maciej Libich Niczego się tu nie wyczekuje, nic się nie zapowiada, wszystko następuje samo. Matka nie żyje, bo „wpadła pod światło", i odtąd nikt nie zamyka na noc okna, świat może się luźno przedostawać.
Historie śnione i jawione toczą się w niesłychanych królestwach pamięci drugiego planu, opisanych z bliska tak, że znane są temu światu nawet niewiele znaczące „paprochy" i wymowa złożonych rąk. W niewiele znaczącej, zgęszczonej opowieści o przeżyciu.
Do czytania nie przed snem, a tuż po obudzeniu. Marta Zelwan