Autor niniejszego zbiorku jest niepełnosprawnym ruchowo człowiekiem. Żyje najlepiej, jak potrafi. Z jego opowiadań bije normalność, choć historie nie są radosne, ale i nie przygnębiające. Oto Misiu czy Krzysiu, osierocony przez ojca jedynak, który wizytuj placówki zwane sanatoriami. Mamy lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XX wieku. Wszystko wtedy się "załatwiało", niczego nie było.Dla Misia czy Krzysia całym światem są sanatoryjne sale pełne niepełnosprawnych, przygodnie poznanych innych, mniej albo bardziej poszkodowanych poprzez los, kuśtykających, kiwających się, ale i wspierających nawzajem. Gdy Adasiowi zachciało się pić w nocy, to Misiu bierze swoje kule typu "szwedki" i rusza w mozolną drogę do dyżurki pielęgniarek, odległej od ich sali o cały bezlik korytarzy i o... Zgrozo... Schodów. Misiu w końcu daje radę, lecz nie obywa się bez wypadku i guza na głowie. Dla Adasia Misiu jest bohaterem. Misiu czy Krzysiu poznaje wielu ludzi, lecz nie ma przyjaciół. Przyjaciółmi są ci, którzy akurat mieszkają z nim w pokoju na tym samym turnusie rehabilitacyjnym. Lecz przecież i Misiu, i Krzysiu dorastają. W każdej historii jest starszy, dojrzalszy, bardziej świadomy swojego ciała i swych słabości. Bohater zmienia się w panówę. W sanatoriach poznaje dziewczyny, kobiety. Anielka lubiła palić papierosy, ale zapomniała nabyć paczkę przed świętem 22 Lipca, więc Krzysztof zadeklarował się użyczyć swoich carmenów. Turnus się już skończył, pensjonariusze powyjeżdżali na święto do domów, a oni dwoje, czekając na okazję wyjazdu do domu, zaprzyjaźniają się, zadurzają się w sobie. Jedno mieszka w Warszawie, drugie w Białymstoku, oboje jeżdżą na wózkach inwalidzkich. Papierosy zespoiły ich na ten krótki czas. Pan Malawski ukazuje, jak można przeżyć ładne uczucie do drugiego człowieka w półtora dnia, ale też jak szczególnie bolesne jest potem rozstanie i bezsilność bezruchu niemocy ciała, mimo iż serce i umysł wyrywa się ku drugiej osobie. Misiu dorósł, lecz nadal jego świat zamknięty jest w domu. Widzi więcej niżeli inni z okien swego domu. Jest inteligentnym człowiekiem, rejestruje stop-klatki ze swojego życia podwórkowego z wysokości piętra w swym pokoju w kamienicy, w której mieszka. Upał również i jemu doskwiera, lecz opisuje to w sposób szczególnie naturalny. Pan Malawski przywołuje również we wspomnieniach osoby już nieżyjące — swego ojca, pomocnych sąsiadów o nazwisku Kruk z mieszkania naprzeciwko w warszawskiej kamienicy, ludzi którzy jawią się mu jak cień na oglądanych przez niego starych fotografiach. To opowiadanie przywołuje atmosferę kamienicznego życia tamtej Warszawy. Ale jest również słowo o Tadeuszu Janczarze poznanym w którymś z sanatoriów. Pan Malawski jest człowiekiem oczytanym, wie, jak ładnie i zwięźle przekazać swoje myśli. Potrafi napisać historię tak, żeby czytelnik musiał po jej przeczytaniu na chwilę się nad nią pochylić i ją przetrawić. Nad wyraz należycie, że pan Malawski miał odwagę pochwalić się swoją innością. Jego świat nie jest inny, to wyłącznie los i inni ludzie ograniczają jego możliwości fizyczne. Narrator jakby widział wszystko przez szybę, opisuje swoje historie właściwie beznamiętnie. Emocje rodzą się w czytelniku niniejszego zbiorku. A wszystko rozpoczyna się historią, w której nie on jest główną postacią,drobna dziewczynka, Polka na Pomorzu .Tam w dniu wybuchu II wojny ludność składała się z Polaków i Niemców. Ta drobna dziewczynka to matka autora.