Mądre, napisane z humorem opowiadanie marka Twaina. A tak się ono inicjuje: „Lato nastąpiło i upał najsilniejszy ludzi zmagał w okrutny sposób. Wielu umierało na udar słoneczny, a w armii grasowała dezyderia, ta plaga wojskowości, na którą poradzić tak trudno.
Lekarze byli w rozpaczy, leki ich bowiem i nauka — której zresztą niedużo posiadali — wydawały się zupełnie bezskutecznymi. Wówczas cesarz zwołał najsłynniejszych doktorów, surową miał do nich przemowę i zapytał, dlaczego dają jego żołnierzom umierać? Czymże są właściwie, lekarzami, czy tylko po prostu mordercami? Na to, najstarszy i najpoważniejszy morderca — przepraszam, lekarz, chciałem powiedzieć, powstał i w te słowa się odezwał: — Robiliśmy, co mogliśmy, najjaśniejszy panie...
Cesarz medycyny nie studiował, zbeształ więc tylko uczonych i kazał im się wynosić sprzed swojego oblicza. Kilka dni później sam jednak zachorował. Wiadomość o tym pobiegła z ust do ust i cały kraj w rozpaczy pogrążyła.
Wszyscy mówili o tym strasznym nieszczęściu i niedużo było takich, których nadzieja nie opuściła. Sam cesarz zasmuconym był szczególnie i powiedział: — Niech się dzieje wola Boska! Poślijcie po morderców i niechże raz będzie temu koniec.
Przyszli wezwani, wzięli go za puls, kazali mu język pokazać i posławszy po domową apteczkę, wylali mu zawartość do jego gardła. Potem usiedli i czekali cierpliwie, nie płacono im bowiem za wizytę, ale rocznie”.
I mogłoby się wydawać, że był to koniec monarchy, na szczęście na dworze pojawił się ktoś, komu udało się zapobiec nieszczęściu!... Nazywał się Jimmy i był kominiarczykiem...