Wiek IV jest periodem rozkwitu wymowy chrześcijańskiej na Wschodzie. Wszystko to, co wydali dużego od czasów Augusta w zakresie krasomówstwa sofiści i retorowie greccy i rzymscy, pod względem polotu myśli, głębokości uczucia a niekiedy i piękności formy nie może iść w porównanie z dziełami pokaźnych mówców chrześcijańskich IV wieku. Ale wymowa chrześcijańska jest zupełnie odmienną od pogańskiej. Dla pogan mowa była widowiskiem a mównica była teatrem; o treść nie tyle im chodziło ile o piękną budowę periodów i o wykwintną deklamację. Kunszt krasomówczy u Greków i Rzymian drobiazgowo przepisywał, jak mówca ma wstępować na mównicę, jak ma czoło sobie pocierać, lewą nogę naprzód wysuwać, ramiona rozstawiać, jak, ożywiwszy się wykładem rzeczy, ma on, niby od niechcenia rozwijać precyzyjnie obmyślane periody i na znak uniesienia w tył odrzucać togę. Wszystko to odpadło teraz. Mównica chrześcijańska stała nie na agorze, lecz w świątyni, w pobliżu ołtarza; mowa nie była tu spektaklem, nie schlebiała zmysłom, lecz oświecała ducha i serca poruszała; publiczność, z którą mówca miał do czynienia, była rozmaitą; ludzie ubodzy, kobiety, niewolnicy, do których kaznodzieja przemawiał, nie znali się na subtelnościach retorycznych.