Książka ta ma przywołać to, co minęło bezpowrotnie. Niektóre przedmioty, obyczaje, zjawiska i słowa trwały poprzez pokolenia, aby zniknąć w czasie ostatniego trzydziestolecia. Małym, prywatnym sklepikom nie dał rady komunizm, jednakże prowadził bitwę o handel, jednak ekspresowo rozprawił się z nimi kapitalizm wraz ze swoimi galeriami handlowymi.
Dziadek Mróz nie miał najmniejszych szans na pokonanie Świętego Mikołaja – prawdziwego, w ornacie, infule, z pastorałem. Bez trudu dokonał tego importowany Santa Claus o wyglądzie przerośniętego krasnoludka.
Polskie dzieci wkrótce będą znajdowały prezenty w skarpetach (można już nabyć specjalne skarpetki) lub w sabotach. Przed dniem św. Walentego handel atakuje tysiącami gadżetów, a jeszcze niedawno o Walentynkach wiedzieli tylko ci, którzy przeczytali „Klub Pickwicka".
O wszystkich Świętych, dniu łagodnej, smutnej zadumy, nawet nie wspomnę. Wszakże trwa, lecz coraz bardziej nakłada się nań błazeństwo importowanych obyczajów. O tym wszystkim już pisałem – w publikacjach prasowych, w książkach.
W końcu pomyślałem o leksykonie, o spisie rzeczy, które już nie istnieją. Nie wszelkich (Boże, ile było knajp, zresztą poświęciłem im osobną książkę, ile było księgarń, ile antykwariatów, ile nieznacznych kin!), bo to niemożliwe.
Napisałem więc tylko o niektórych, szczególnie miłych sercu i nad wyraz wspominanych. Nie da się z tych drobiazgów ułożyć mozaiki niegdysiejszego świata, ale może ktoś olśni się jego fragmentem, tak jak oszałamiamy się starymi sepiowymi fotografiami.