Są tylko dwie rzeczy niezwyciężone na świecie –Czerwona Armia i polski turysta.
Gdyby bóg handlu Merkury, któremu w 495 r. P.n.e. Wzniesiono w Rzymie świątynię, sprawdził walizkę polskiego turysty wyjeżdżającego i przyjeżdżającego z zagranicy w okresie PRL, to byłby w najwyższym stopniu zdumiony. Poza przyborami toaletowymi i piżamą zawierała ona bowiem kompletnie inne rzeczy niżeli w dniu wyjazdu albo była pusta. Co więcej, bez pudła można żeby było stwierdzić, skąd wracał. W pierwszym przypadku ze Związku Radzieckiego czy Indii, gdzie sprzedawano przywieziony towar a nabywano lokalny; w drugim –z Grecji czy Bułgarii, gdzie sprzedawano towar za dewizy albo pozyskiwano je w sposób pośredni. Bywało też, że powrót ze Wschodu wiązał się z przyrostem ilości sztuk bagażu,i to o szerokie gabaryty desek do prasowania czy ogromnych wówczas telewizorów.
Wycieczki do krajów, w których dokonywano największych obrotów handlowych, takich jak Turcja czy Grecja i niektóre rejsy dalekomorskie, stały się trudno dostępnym rarytasem. Bywało, że ustawiały się po nie kolejki, a sprzedające je w biurach akwizytorki miały nieoficjalny status księżniczek. Co więcej, zdarzało się, że zanim pojawiło się ogłoszenie o wycieczce, była ona już w pełni sprzedana spod lady. W rezultacie często tylko niepokaźna część miejsc trafiała do wolnej sprzedaży.
Wybierz się w podróż śladami handlowymi PRL-u do Związku Radzieckiego (sezamu pełnego różnorodnych skarbów), Bułgarii –wakacyjnego raju (także cenowego), Grecji –gdzie nierzadko obsługiwano turystów po polsku, Egiptu, skąd dzięki handlowi wymiennemu można przywieźć stosy biżuterii czy do odległej Korei, skąd hurtowo sprowadzano moherowe swetry.