Gdy nadzieja zmieniła się w żałobę, a żałobę przyćmił strach.
Mieszkaliśmy w kamienicy przy Żurawiej 28, gdy wybuchło Powstanie Warszawskie.
Tego dnia z mamą drylowałyśmy wiśnie, a tata jak głównie z kanapką w kieszeni poszedł do pracy. Nigdy już z niej nie wrócił.
Ten letni sierpniowy dzień stał się początkiem apokalipsy, która przetoczyła się nad naszymi głowami. My, zwykli cywile, zapłaciliśmy za nią najwyższą cenę. Nikt nas nie pytał o zdanie. Nikt nas nie uprzedził. Nieoczekiwanie znaleźliśmy się w wirze historii, który pochłonął setki tysięcy niewinnych, bezbronnych ludzi.
I choć przetrwałam, doświadczając piekła obozu Auschwitz, nie miałam do kogo i do czego wracać.
Moje życie zakończyło się 1 sierpnia 1944 roku.