Bohater książki, mocno autobiograficzny, trochę dozmyślany, pisze dziennik. Nie taki niezwykle regularny, dzień po dniu: siada do zeszytu, gdy coś go ruszy. Na przykład język, który nieraz powoduje niespodziewanki użytkownikom, przekazując więcej, aniżeli sami chcieli powiedzieć. Bohatera Zaszłości, mimo iż jest już raczej starszym aniżeli późnośrednim panem, niemało rzeczy nie przestaje zadziwiać. Na przykład uczelnia, na której pracuje, a która coraz bardziej zachowuje się jak przedsiębiorstwo produkcyjne. A na tej uczelni utytułowane koleżeństwo, coraz ściślej przymierzające różnorodne nowomodne chomąta. Bohatera książki wciąż dziwią również ulice miasta, schodzonego niegdyś po wielokroć – a teraz czuje się w nim niepewnie.
W Zaszłościach sporo się czyta, słucha, ogląda, stąd ślady dużej literatury i gazet, arcydzieł i rozrywek. Bohater tej prozy, jak się zdaje, uważa, iż składamy się w znacznej, pokaźnej mierze z książek, muzyki i ludzi, które wybraliśmy. I wybieramy.
To książka niezwykle prywatna, ale w żaden sposób nie zamknięta. Przeciwnie, dla czytelnika jest tam doprawdy dużo miejsca. Owszem, dużo rzeczy autor powiedział, a może jeszcze więcej zostawił niedopowiedzeń. Stąd to miejsce, o którym była mowa przed chwilą.
To książka społeczna. Dzieją się rozmaite rzeczy, atrakcyjne i groźne; bohater Zaszłości dużo zaś umie zobaczyć i usłyszeć.
Jest to więc dzieło uważne, wyjątkowo uważne. I komiczne: od zabawnych sytuacji językowych do wcale stanowczej (i raczej nieuniknionej) śmieszności absurdu.