Któż teraz wie kim była Sara Teasdale, amerykańska poetka przełomu XIX i XX wieku? Przyznam, że jeszcze kilka lat temu i ja nie miałam pojęcia o jej istnieniu. Sara przyszła do mnie sama. To nieprawdopodobne, a jednak tak się stało. Wchodziła w moje życie drobnymi krokami, niepostrzeżenie. Początkowo pod postacią utworów muzycznych, które do jej wierszy formujeł mój przyjaciel Andrzej Rejman. Wysyłał mi je mailem. Wtedy bardziej interesowała mnie muzyka niż tekst piosenki. Nie starałam się choćby go rozumieć. Zastanawiało mnie jedynie dlaczego swoje utwory Andrzej chce śpiewać po angielsku? Czy w Polsce nie lepiej byłoby wytwarzać w języku ojczystym? ale Andrzej tego nie chciał. W jego reakcji wyczuwałam jakieś dziwne przywiązanie do oryginalnych tekstów, jakiś nieprawdopodobny szacunek do autorki wierszy. Zauważyłam, że nawiązał z nią pewnego typu przyjaźń. Sprowadzał ze Stanów przedwojenne wydania poezji Sary, bo lubił komponować otwierając żywą książkę. Kiedyś w czasie pracy książka upadła i kiedy otworzył ją na przypadkowej stronie, przeczytał wiersz zaczynający się słowami: „In Warsaw, In Poland half the world away, the one I love best of all thought of me to-day;" (W Warszawie, w Polsce, stąd o pół świata gdzieś, najukochańszy mój jedyny, pomyślał o mnie dziś). Opowiadał mi o tym, jak szczególnie go to poruszyło. Zdziwił się, iż na początku XX wieku w amerykańskiej poezji przewija się Polska i Warszawa. Poczuł nagle jakby Sara chciała mu coś powiedzieć. Lecz takie słowa? Przeszył go dreszcz. Wprawdzie pracował już jakiś czas z jej poezją, choćby ją polubił. Wyczuwał przesłanie i klimat wierszy. Komponował kierując się ich nastrojem. Lecz poczuł, iż ona teraz mocniej chwyciła go za rękę i ciągnie do siebie. Jakby chciała powiedzieć: „Nie odchodź! Zostań ze mną! Otwieram Ci drogę do pracy nad moimi wierszami, ufam Ci!". [ze Wstępu Anny Ciciszwili]