Szkopy w dalszym ciągu systematycznie robią naloty, choćby i w czasie posiłków. I tak mieliśmy dziś alarm w czasie śniadania, obiadu i dzisiaj o godz. 16.30 w czasie podwieczorku. Prócz tego Jasio ma niemało pretensji do krawca, który poci się nad naszymi mundurami.
- Oho! Alarm! Godz. 16.35 - do maszyn! Startujemy. Po dwudziestu minutach lotu jesteśmy nad Kanałem. Oglądamy Dover i południowo-wschodnią Anglię z wysokości 20 000 stóp. Oho, są i Me. 109 w liczbie dziewięciu.
zaczyna się kotłowanie. Mimo tego, iż przyszli od słońca, bali się atakować, gdyż było nas dwunastu. Zrobiliśmy ze sobą tylko kilka rund i walka niby się skończyła. Ale dwu z nich zaatakowało nas powtórnie od słońca, lecz im to nie uszło.
Trzy,,Hurricany" zainteresowały się tą odważną dwójką. Zaczął się pościg w stronę Francji. Me. 109 jakoś się rozeszły w ucieczce. Ja zaś, wybrawszy sobie jednego, postanowiłem go zrąbać. Włączyłem,,emergency boost" i jakoś zacząłem go dochodzić, może dzięki temu, iż szkop wiercił nerwowo maszyną.
Wywrócił maszynę na plecy i ku memu zdziwieniu wykończył całą beczkę. To wszystko dzieje się w nurkowaniu. Na 250 metrach otworzyłem ogień, zaznaczając szkopowi po trzykroć niedługimi seriami, iż jego koniec jest bliski.
Wszystkie manewry powtarzam za szkopem, a ponieważ mnie to lepiej wychodzi,, zbliżam się jeszcze o 50 metrów. Z 200 metrów znowu zasypuję go seryjką. Za chwilę powinien się zapalić, ale jakoś wydawał mi się strasznie twardy - musiał być poprawnie opancerzony.
Strzelałem bez poprawki. Jesteśmy obaj nad brzegiem francuskim. Znurkowaliśmy z 20 000 stóp do 10 000. Tutaj szkop postawił Me. Na łeb, ja za nim i oddaję serię. Zostałem nie lada zaskoczony ciemnością, albo raczej zaćmieniem szyby.
Oczywiście nawaliły przewody oleju i stąd cała tragedia. Skończyłem pościg, zrobiłem skręt i wracam do Anglii. Duszę mam teraz na ramieniu, by mnie ktoś nie przyłapał. Otwieram kabinę, ocieram chustką szybkę przeciwpancerną.
W tym momencie z rur wydechowych zaczynają buchać kłęby bardzo gęstego dymu, co przeraża mię i zmusza do odpięcia pasów na wszelki wypadek. Jeżeli się,,grat" zapali, trzeba będzie skakać. A Kanał nie wygląda zbyt namawiająco.
Silnik inicjuje gwałtownie trząść. Wyłączam kontakty i benzynę. Planuję. Całe szczęście, iż nad brzegiem francuskim miałem jeszcze 10 000 stóp wysokości. Anglia zbliża się dość szybko. Dwa Hurricany: por.
Paszkiewicz i ppor. Łokuciewski osłaniają mój powrót. Nad brzegiem angielskim nad Dover osłania mię sierż. Rogowski. Postanowiłem lądować przymusowo. Pasy zapiąłem. Wybrawszy najmożliwsze i najdogodniejsze pole, bez specjalnych przeszkód, wylądowałem z wysuniętym podwoziem i klapami.
Pod koniec wybiegu maszyna oparła się o krzaki. Lądowanie odbyło się po 50 minutach lotu, w miejscowości Elvengton Eytone Nr. Dover, Kent. Ludność przyjęła mię nadzwyczaj serdecznie. Samochodem odwieziono mię do kwatery artyleryjskiej, gdzie zostałem ugoszczony kolacją.
Zabrawszy amunicję z maszyny, o godz. Dziewiątej wieczorem wyjechałem specjalnie zamówionym samochodem, a o dwunastej byłem w łóżku w Northolt. Powyższy opis pochodzi od wydawcy.