Cukier w normie to druga pozycja z mojego nowohuckiego księgozbioru, tak zwanej trylogii konsumpcyjnej. Pisząc ją, posiłkowałem się techniką cut-up, czyli — po prostu — literackim kolażem. Wtedy jednak nie wiedziałem jeszcze, na czym polega na technologia (poza znajomością dzieł jej twórcy W.
Burroughsa), używałem jej instynktownie, formujełem świeże sensy z historii zaczerpniętych z brukowców, opisujących historię pani Jadzi, która nie zdążyła zrobić rosołu, bo porwali ją kosmici. U schyłku XX wieku słyszało się historie o piekarniach, które sprzedawały zatruty szerokiszem chleb, wiadomo, lepiej odchorować, niżby miało się zmarnować (i stuknąć po kieszeni).
Cukier w normie to historie społeczności bloku, która nażarła się zarażonego obszernyszem chleba i halucynuje w najlepsze pod niebem, na którym wiszą ciemne obłoki dzikiego kapitalizmu. Od Autora *** Ubóstwo rozmów wtłoczonych w klisze językowe formuje „nieodparty komizm".
Ale nie tylko o komizm tu chodzi. Shuty uczy nieufności i podejrzliwości wobec języka, który wmawia nam wtórną bezradność. „Cukier w normie" jest antytoksyną. Agnieszka Drotkiewicz *** Kamienica z Delicatessen? Wieżowiec Ballarda? Chuj tam - parkujemy kradzionym papamobile kombi na gaz z kompletem opon zimowych pod nowohuckim blokiem, odkręcamy szybkę korbką i BANG-CHRUM-UCH, i potem cisza, a antykapitaluchowy paluchobrzyn autora już tylko paruje jak skręcik w saunie.
Bo Shuty jak ten prześliczny taksydermista-inkwizytor: lepi dzikość żołądka, niucha gnicie genialnie i w ogóle - śle cukierkowe kule w śmiech wszystkich pociech. Patryk Kosenda