Gdy taflę jeziora oświetlało poranne słońce, zdawało się, iż maź lśni, niczym złoto. Ale było to tylko złudzenie. Nie wszystko złoto, co się świeci. Równie tutaj, pod płaszczykiem drogocennego kruszcu, krył się brud i zgnilizna. Zgnilizna licznych ciał, które lądowały w Jeziorku. Ciała mężczyzn, o wysokim PSI.
Zdawało mi się, że jeden z moich pobratymców zachłystuje się wodą i znika pod powierzchnią. Nie przeszkadzało mi to jednak wcale. Płynąłem sobie spokojnie do celu. Chciałem być pierwszy po drugiej stronie. Pragnąłem wygrać ten krótki wyścig i dotrzeć do stóp Piramidy, gdzie mógłbym oddać się w jej władanie.
Z kilkunastu mężczyzn, na drugi brzeg dotarło pięcioro. Byłem dopiero trzeci. Wszyscy tańczyli i skakali uradowani. Nie ja. Mnie ogarnął szał. Poczułem wielką siłę, której nie byłem w stanie ujarzmić. Poczułem zazdrość. To ja miałem być pierwszy. To ja miałem być oczyszczony.
Chwyciłem biedaka, który stał najbliżej mnie. Szarpnąłem za szyję, podciąłem nogi. W przypływie niepohamowanej energii, wspomaganej zastrzykiem adrenaliny, wrzuciłem go z powrotem do Jeziorka. Zniknął pod powierzchnią. Nie potrafił wydostać się spod gęstej mazi.