Sam autor tak zachęca czytelnika do przeczytania niniejszej książki: „Mam tu mówić o rozbójnikach. Interesujący czytelnik niechaj się ze mną uda do Kalabrii, niech się dostanie poprzez strome skały, przepaści i jary, na wysokości Apeninów, a stanąwszy na ich szczycie, zobaczy – zwracając się ku południowi, po lewej stronie Kozenzę, po prawej Santo-Lucido, a przed sobą o tysiąc prawie kroków, drogę oświeconą tej chwili istotną liczbą ognisk, w których koło tłumią się zbrojni. Ci ludzie ścigają zbójcę Żakomo, tylko co choćby mieli z jego bandą utarczkę; lecz że noc zapadła, zawiesili broń i oczekują nim dzień zaświta dla dalszej pogoni. Zwróćmy dopiero oczy ku tej pochyłości: na dość szerokim i urwistym wzgórzu, otoczonym czerwonawymi skałami, zielonymi i gałęziastymi dęby, bladą i karłowatą zaroślą – rozróżnić można naprzód czterech ludzi, zajmujących się przygotowaniem wieczerzy, z których jedni rozniecają ogień, a drudzy obierają barana; za nimi kilku bawiących się w Marra; dwóch, jak dwa posągi nieruchome, stojących na straży, i bardziej można żeby ich wziąć za dwa odłamki skały, niż za ludzi żyjących; w głębi kobietę siedzącą w milczeniu, lękającą się poruszyć, ażeby nie przebudziło się uśpione na jej łonie dziecko; na koniec trochę w ustroniu postrzegamy zbójcę, który ostatnią skibę ziemi rzucił na grób świeżo wykopany. Ten zbójca jest to Żakomo; ta kobieta, jest to jego żona; ci zaś ludzie na straży, szukający rozrywki w grze, i zajmujący się wieczerzą, składają jego bandę; a ten który spoczywa w dopiero zasypanym grobie, jest to towarzysz Żakomy Hieromimo, zabity czasu potyczki, w której porucznik Antonio tak był nierozważnym, ze się poddał nieprzyjacielowi. Dopiero, kiedyś już poznał czytelniku osoby i miejsce sceny, przystąpmy dorzeczy....”