"Na początku było Słowo, a słowo było u Boga, i Bogiem było słowo. Było ono na początku u Boga i powinnością bogobojnego mnicha jest powtarzać dzień po dniu, zrównoważenie i z pokorą, ów jedyny i niezmienny fakt, z którego dobyć można niezbitą prawdę. Lecz vide mus nunc per speculum et In aenigmate / dzisiaj widzimy przez obraz i w zagadce (łac) /, a prawda, nim staniemy z nią twarzą w twarz, wprzód prezentuje się nam po kawałeczku ( jakże nieczytelnym) w błędach tego świata, winniśmy zatem odczytywać z mozołem jej wierne znaki także tam, gdzie jawią się nam jako niejasne i prawie podsunięte przez wolę, bez reszty oddaną złu." Tak się inicjuje powieść Umberto Eco "Imię róży". Ładna, prawie poetycka. Czytając ją miałam wrażenie, iż każde słowo jest po coś i czemuś służy. Zatrzymywałam się co jakiś czas, żeby celebrować słowa jakich używa autor. Obrazy, które kreujeły się w mojej głowie podczas czytania były momentami, na dodatek dziwne. Raz działały jak trujący środek farmakologiczny, innym razem jak balsam. Kiedy skończyłam i korzystnnęłam do przypisu, olśniłam się opisem powstawania tego dzieła. Zatrzymałam się na zdaniu: "Nic tak nie podwyższa autora na duchu jak pomysł" i "Napisałem, bo właśnie na to miałem chęć". Postanowiłam na bazie tekstu powieści stworzyć tomik poetycki, wykorzystując słowa, myśli i obrazy jakich użył Umberto Eco w "Imieniu róży". Dlaczego? Bo właśnie na to miałam chęć.