„Daleko" to utwór jednej z najwybitniejszych polskich powieściopisarek Elizy Orzeszkowej. Była nominowana do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w 1905 roku, kiedy to członkowie Komitetu Noblowskiego uznali iż: „O ile w tekstach Sienkiewicza bije szlachetne polskie serce, to w twórczości Elizy Orzeszkowej bije serce człowieka".
„Przepyszny widok. Pośrodku, w dwóch wysokich, granitowych ścianach szklany szlak zamarzłej rzeki, z jednej jej strony długi szereg wysmakowanych pałaców, z drugiej — przestrzeń rozległa, z półkręgiem ciężkich, rewelacyjnych gmachów. Nad rzeką i jej granitowemi ścianami biegną balustradyw złocenia zdobne, jak marzenia lekkie; pałace mają szerokie, kryształowe, niezliczone oczy i białe albo szare ściany, lecz tym ostatnim szron, który je okrywa, nadaje pozór srebrnych. Szron okrywa także z rzadka rozsiane drzewa, poręcze balustrad i szklany szlak rzeki, a puchy śniegu lekkie piętrzą się na dachach gmachów, zaściełają ulice i wznoszą się nad niemi w długie, pogłębione wały. Wszystko to pod bladym błękitem nieba migoce i płonie miryadamiiskier, bo, choć kula słoneczna zatoczyła się już nizko za świetne gmachy, blask jej przecież rozrzuca po tem białem polu duży siew brylantów. Biało tu jest, bogato, przepysznie, tak jak gdyby potężni i natchnieni czarodzieje dźwignęli nad ziemią to arcydzieło z kamieni, metalu, kryształu, śniegu i brylantowych szronów.
Wobec rozlegających się dokoła i bujających ku górze obszarów, szczególnie śladowy, wobec wypełniających te obszary blasków, wyjątkowo biednie wyglądający, opuścił on jeden z ciężkich, perfekcyjnych gmachów i biegł ku mostowi, którego wdzięczne łuki spajały dwie przeciwległe strony rzeki. Nie szedł, lecz biegł: wynoszony, zbyt krótki, szmatami starego futra podszyty paltot, którego rękawy gwałtownie kołysały się po obu jego bokach, z całej siły u piersi podtrzymywał. Lat miał dwadzieścia parę, pierś wązką, włosy złotawe i nizko na kark spadające, twarz pod daszkiem śladowej czapki mizerną i bladą, jakkolwiek mróz zaczerwienił jej koniec nosa i część zapadłych policzków.
Zimno, choć nie najszczególniej. Tylko dwadzieścia poziomów mrozu wskazują termometry miejskie, lecz od zamarzniętej rzeki wzbijają się i lecą, jak ostrza nożów, siekące fale wiatru. Niekiedy opadają i kładą się w dole na szklanej pościeli, ale po chwili z przeraźliwym jękiem granitową kotlinę znowu opuszczają, lecą z szumem, o ściany pałacu tłuką i wszystko, co po drodze, ostrzami nożów sieką.
Fale wiatru szczupłem ciałem przerzynając i mizernym paltotem otulając się coraz mocniej, wesoło zagwizdał; krótko, ale wesoło, a krótko dlatego, że napadł go chrypliwy, uporczywy kaszel. Skąd się u licha ten kaszel do niego przyczepił?"
Fragment