Są jeszcze miejsca na ziemi – ostatkiem sił nie goni się tam z pracy do domu, nie zauważając, co mija się po drodze; są jeszcze takie miejsca, w których sąsiad znajduje czas, żeby usiąść na ławie, popatrzeć sąsiadowi głęboko w oczy i powierzyć mu swoje troski, i wsłuchać się w jego boleści; są jeszcze miejsca na polskiej ziemi, w których ludzie znajdują chwile, aby spojrzeć w niebo i z podziwem przywitać klucze powracających z nastaniem wiosny żurawi czy z zaciekawieniem przyglądać się, jak z trawy ospale wysuwają się winniczki, żeby zażyć odrobiny ciepła; są również miejsca, w których zbierają się ludzie, żeby w gromadzie śpiewem czy muzykowaniem budować wspólnotę doświadczyć i przyjacielskich relacji.
Są jeszcze i takie miejsca, w których, skoro na jednych przychodzi czas smutku, inni szanują ten stan i przynajmniej nie obrażają powagi chwili, a gdy spada na kogoś radość i wesele, inni wtórują mu w uniesieniu, nastrajając się na odpowiednią nutę, kiedy jedni oddają się postowi i zadumie modlitewnej, inni, nawet nie mieli ku temu powołania, z karnawałem wstrzymują się na inną porę.
Te miejsca przynależą do świata, który teoretycznie nie powinien istnieć już teraz, a istnieje… w znikomych miastach.