Autor: John Tamny
Tłumaczenie: Krzysztof, Joanna Zuber
ISBN: 978-83-64599-26-2
Strony: 348
Oddajemy w Państwa ręce książkę, która od chwili ukazania się (niewiele ponad pół roku temu) stała się bestsellerem, i okrzyknięta została drugą „Ekonomią w jednej lekcji", zaś jej autor, John Tamny, młody publicysta magazynu Forbes, drugim Henry Hazlittem. Jesienią tego roku John odwiedzi nasz kraj na zaproszenie Fijorr Publishing, Fundacji FOR oraz Uczelni Asbiro, o czym wszystkich wielbicieli zdrowego rozsądku powiadomimy.
Ekonomię zdrowego rozsądku POLECAJĄ:
Ekonomia zdrowego rozsądkuto wspaniałe dwudziestopierwszowieczne uzupełnienie Ekonomii w jednej lekcji Henry’ego Hazlitta. W książce, w której nie znajdziemy wykresów i niezrozumiałych równań (co należy uznać za jej ogromną zaletę), John Tamny przytacza ekscytujące historie z otaczającego nas świata, by pokazać czytelnikowi, że nie ma nic prostszego niż wzrost gospodarczy. Ekonomia zdrowego rozsądku jest odpowiedzią dla wszelkich, którym ‘klasyczna ekonomia’ zamąciła w głowie".
Arthut Laffer
„John Tamny oferuje obfity zakres analiz dotyczących najistotniejszych problemów, przed którymi stoi dziś gospodarka amerykańska, od nierówności dochodu i tworzenia miejsc pracy, po deficyt budżetowy i reformę systemu podatkowego. Dzięki niebanalnym przykładom i historiom, przedstawia dającą do myślenia argumentację, za wolnorynkowym podejściem do gospodarki. Może nie wszyscy się z nim zgodzą, ale nie ma wątpliwości co do tego, że jego perspektywa powinna być częścią dyskusji na temat polityki gospodarczej Stanów Zjednoczonych w nowym tysiącleciu".
Enrico Moretti, profesor ekonomii, Uniwersytet Kalifornijski i autor The New Geography of Jobs [Nowa geografia miejsc pracy]
„W nowatorskiej analizie tak zwanego ‘kryzysu finansowego’ John Tamny przekonuje, że w rzeczywistości kryzys ten był po prostu gigantyczną pomyłką sektora bankowego, który lokował kapitał inwestycyjny gospodarki Stanów Zjednoczonych na rynku nieruchomości – retrospekcyjnych dóbr konsumpcyjnych już wtedy będących w nadpodaży. Sprawę pogorszyli politycy, którzy zarówno za czasów administracji Busha jak i Obamy udzielali wsparcia finansowego bankom i osłabiali dolara dewaluując tym samym całą przedsiębiorczą gospodarkę przyszłości. Rzadko trafia się książka tak przekorna, tak słuszna i tak prawdziwa".
George Gilder, autor bogactwo i ubóstwo
„Chciałbyś wiedzieć dlaczego stabilna waluta jest tak ważnym elementem gospodarki wolnorynkowej? Przeczytaj rozdział książki Johna Tamny’ego na temat kluczowego znaczenia niezmiennych, ustalonych standardów – czy to przy odmierzaniu komponentów na sos do skrzydełek z kurczaka, budowie domu, czy pomiarach czasu sportowców w sprincie na 40 jardów – a stanie się dla ciebie jasne, iż pieniądz powinien gwarantować godną zaufania miarę wartości. Rozumowanie i język Tamny’ego charakteryzuje transparentność i konsekwencja; po przeczytaniu tej książki zrozumiesz,atuty te powinny wyróżniać także nasze pieniądze".
Judy Shelton, autorka Money Meltdown [Koniec pieniądza]
Ignorując napisaną przystępnym językiem Ekonomia zdrowego rozsądku Johna Tamny’ego, czynisz to na własną odpowiedzialność. Czytanie jej jest tak bliskie przeżyciu duchowemu, jak to wyłącznie w tej dziedzinie literackiej osiągalne – to przewodnik lepszy aniżeli jakiekolwiek inne ekonomiczne opracowanie. Książka ta powinna być obowiązkową pozycją dla 95 procent absolwentów studiów ekonomicznych – z doktorantami włącznie – którzy nigdy tak naprawdę nie zrozumieli podstaw. Jeżeli irytują cię tak wszechobecne w naszym społeczeństwie, niekwestionowane przez nikogo ekonomiczne brednie, należycie trafiłeś – książka ucina je niczym gilotyna, ukazując równocześnie prawdziwe, twórcze piękno otaczającej nas rzeczywistości".
Ken Fisher, założyciel i prezes Fisher Investments
„W tej arcyciekawej i prowokacyjnej książce, John Tamny uzasadnia rolę wolności, jako napędu społecznego i gospodarczego rozwoju. Opierając się na zbiorze opowieści zarówno o ładnych sukcesach jak i druzgocących porażkach Ekonomia zdrowego rozsądku odkrywa, jak przystępnym do osiągnięcia celem jest powszechna prosperita".
David Resler, emerytowany główny ekonomista Nomura Securities International
„Książka Johna ma sporo zalet. Jest świetną pozycją do nauki ekonomii, pokazuje konkretne argumenty za wolnością gospodarczą i w sposób fachowy obala ekonomiczne mity. Zamierzam rozdawać ją przyjaciołom niezależnie od ich poglądów przez długi, długi czas".
Cliff Asness, dyrektor zarządzający AQR Capital
Spis treści:
Od Wydawcy. Ekonomia popularna. 7
Ekonomię zdrowego rozsądku polecają. 19
Przedmowa. 23
Wstęp 33
Część I. Podatki
Rozdział 1. Podatki to nic innego jak kara, jaką płacimy za pracę 39
Rozdział 2. Opodatkowując korporacje, okradamy je z przyszłości. 49
Rozdział 3. Wydatki rządowe nie wpłynęły na powstanie Internetu,
nigdy również nie stworzyły nawet jednego miejsca pracy.. 57
Rozdział 4. Liczą się wydatki, głupcze – deficyt budżetowy tak naprawdę
nieistotne. 67
Rozdział 5. Zyski kapitałowe to majątek, który napędza progresywność 77
Rozdział 6. Najlepszym sposobem na pomnożenie bogactwa
jest likwidacja podatku spadkowego.. 89
Rozdział 7. Nierówności społeczne to coś efektownego. 101
Rozdział 8. Ludzie oszczędni to najcenniejsi dobroczyńcy gospodarki. 121
Rozdział 9. Tworzenie miejsc pracy wymaga ciągłego niszczenia
miejsc pracy 131
Rozdział 10. Wniosek – amerykański system podatkowy należy wyrzucić do kosza 145
Część II. Regulacje
Rozdział 11. Tak jak drużyna Appalachian State prawie nigdy nie wygrywa
z zespołem Michigan, tak regulacje rządowe prawie nigdy nie działają 155
Rozdział 12. Prawo antymonopolowe to kastracja czegoś
nieomal doskonałego. 173
Rozdział 13. Wniosek – nie potępiajmy młodych ludzi, którzy
porzucili studia i zaczęli roznosić gazety 189
Część III. Handel
Rozdział 14. Deficyty w podmianie handlowej są nagrodą za nasze
codzienne chodzenie do pracy 197
Rozdział 15. Przewaga komparatywna – czy LeBron James mógłby
grać w NFL?.. 207
Rozdział 16. Outsourcing jest korzystny dla pracowników i równie
stary jak ołówek 215
Rozdział 17. Niezależność energetyczna, podobnie jak globalne
ocieplenie, to koncepcje paraliżujące gospodarkę.. 221
Rozdział 18. Wniosek – wolny handel prowadzi do wiedzy, wolności,
pokoju na świecie i podwyżek 233
Część IV. Pieniądze
Rozdział 19. Zmieniający się metr bieżący i płynna minuta
czy sekunda oznaczałyby paskudne domy, przypalone kurze skrzydełka
i niemrawych graczy NFL 241
Rozdział 20. Nie dajmy się oszukać rosnącym i spadającym cenom
komputerów, płaskich telewizorów i odtwarzaczy kaset wideo
– nie sygnalizują one ani inflacji, ani deflacji.. 257
Rozdział 21. Prawdziwa inflacja to dewaluacja waluty, która
początkuje destruktywny marsz ku przeszłości.. 271
Rozdział 22. Jeśli teraz mówią ci, iż przewidzieli
„kryzys finansowy", kłamią.. 293
Rozdział 23. Wniosek – leniwi politycy zasługują na specjalne
miejsce w niebie 309
Podziękowania 321
Indeks 331
( )
Do rządzenia potrzebne są pieniądze. Wbrew przekonaniu milczącej większości obywateli, ani rząd, ani państwo swych pieniędzy nie posiadają. Wszystko, co posiadają zabierają obywatelom – podatnikom, pozbawiając tych ostatnich obfitej części owoców ich ciężkiej pracy. Mimo że towarzysząca podatkom machina propagandowa przekonuje podatników, iż przecież wydatki rządowe są robione dla dobra narodu czy ludu, podatki są wciąż niepopularne. Ludzie, i to nawet ci najżyczliwsi rządowi, mają jakieś racjonalne przeczucie, że podatek = szwindel. Gdyby podatki naprawdę były prawidłowe, to wszyscy aby je płacili, tak jak płacą za prąd, gaz czy benzynę. Rządzący stają więc na głowie, żeby z jednej strony zdobyć niezbędne (czy naprawdę konieczne?) im do rządzenia pieniądze, z drugiej zaś nie wzburzyć nadmiernie suwerena, który w ostateczności jest za każdym razem szefem, i może tych pierwszych rozpędzić na cztery wiatry. By do tego nie doszło, politycy sięgają więc po wypróbowany trick. Stwarzają złudzenie, iż podatnik nie tylko na podatku korzysta, ale co ważniejsze, koszt daniny ponosi za niego ktoś inny.
Oto lubiany ostatnio, nie tylko u nas (także we Francji, na Węgrzech, ostatnio również w UK, a nawet w USA) podatek bankowy – pociesza minister finansów Paweł Szałamacha – nie dotknie nikogo. Bankom nie zaszkodzi, bo przerzucą go na klientów. Konsumentom zaś wyjaśnia, iż banki są na tyle bogate, iż można je spokojnie obciążyć podatkiem, bo na biednego nie trafiło. Ten sam manewr ma być skopiowany na sklepach wielkopowierzchniowych, czyli supermarketach. One też są złe, też są bogate. Motyw przerzucania podatku na konsumentów jest znany pod wszystkimi szerokościami geograficznymi. Problem w tym, iż obciążenie podatkiem konsumentów jest nieskuteczne. Każda podwyżka cen, zgodnie z prawem popytu i podaży, napotka na sprzeciw bariery popytowej, co kończy się niezmiennie spadkiem sprzedaży. Wyższa cena zwykle powoduje spadek popytu, tym samym spadek zysków. Aby bank, czy jakaś inna instytucja mogły sobie odbić wyższy podatek przy pomocy wyższej ceny, musiałyby być monopolistami.
Formalnie, na rynku usług bankowych panuje konkurencja, lecz tajemnicą poliszynela jest to, że (a) banki tworzą quasi monopolistyczny kartel, i (b) że taki kartel może istnieć wyłącznie za przyzwoleniem rządu, czyli państwa. Z tego powodu podatek bankowy rzeczywiście odbije się czkawką konsumentom, którzy go zapłacą, ale nie dlatego, że banki przerzuciły go na tych ostatnich, ale z powodu bezprzykładnego przywileju kartelizacji rynku, który bankom zafundował ustawodawca. Analogicznie stanie się ze sklepami wielkopowierzchniowymi.
Konkludując: pomimo że oficjalnie podatki bankowe i supermarketowe wprowadzane są poprzez nowy rząd PiS z takimi fanfarami w celu dokuczenia bankom i supermarketom, na skutek praw ekonomii i złej polityki dotknie konsumenta, podatnika, czyli tego, komu miał rzekomo służyć. Prawdziwym beneficjentem systemu podatkowego będą więc wyłącznie politycy i ich kamaryla, koterie, czy jak kto woli kolesie. Bogate banki i supermarkety, przez system powiązań (partnerstwo prywatno-polityczne), lobbying i zwykłe „datki" jeszcze na tych podatkach skorzystają. A jeśli nie, to wyjadą z Polski i przejdziemy do sklepików osiedlowych, które są trzy razy droższe, gorzej zarządzane, oferują słaby serwis, niską jakość artykułów, nierzadkoposiadają problemy z uczciwością.
Analogicznym działaniem dającym złudzenie uwolnienia podatnika spod ciężaru danin, jest zastąpienie podatku kredytem. Co prawda, politycy pożyczając pieniądze gwarantują ich zwrot, lecz to nie żywy podatnik, lecz jakieś zagadkowe przyszłe pokolenia będą go spłacać. Ponieważ ich nie znamy, i być może nie poznamy, nie sprzeciwiamy się wydatkom na infrastrukturę, zasiłkom na dzieci, czy na szczególnie heroiczną walkę polityków z tzw. BIEDĄ.
Prawda jest jednak bezlitosna. Nie wchodząc w detale mechanizmu rządzenia, o czym obszernie i rewelacyjnie pisze John Tamny, przypomnę konkluzję wypowiedzianą w czasie ostatniej kampanii wyborczej do Sejmu przez Janusza Korwina Mikkego w odniesieniu do zasiłku na dzieci w wysokości 500 zł. Miesięcznie. Żeby zdobyć pieniądze na zasiłek w wysokości 500 zl. Rząd pozbawia podatników 700 złotych, z których 200 złotych wynosi koszt zorganizowania pomocy, czyli opłata kosztów poboru i dystrybucji podatku/zasiłku. Nie trzeba być księgowym, aby zrozumieć,wynikiem netto takiej kalkulacji jest strata 200 zł miesięcznie w przeliczeniu na jedno dziecko.
na skutek czego takiej pomocy, o czym pisze autor książki, mamy do czynienia z obniżeniem poziomu naszego życia. Pomoc prowadzi nas do zubożenia. Jak to możliwe? Czyżby był to efekt spisku sił antyrządowych/opozycji? Błąd w sztuce rządzenia? Czy może jakaś inna, przypadkowa i niezawiniona przez nikogo ironia losu? Skądże znowu. To zamierzony skutek ingerowania polityków czy urzędników w procesy rynkowe. Ingerencja w gospodarkę służy właściwie wyłącznie jednemu, lecz za najważniejszemu celowi istnienia państwa, jakim jest utrzymanie się go przy władzy.
O ile ingerencja rządu psuje gospodarkę pogarszając los obywateli, o tyle zły los obywateli jest rządowi na rękę. W tym momencie dochodzimy do doktryny państwa opiekuńczego, a więc takiego modelu ustrojowego, w który rząd/państwo, czyli politycy i urzędnicy, zajmują się najprzeróżniejszymi problemami podwładnych. Im w gorszej sytuacji są ci ostatni, tym większe pole do popisu ma rząd. Doktryna państwa opiekuńczego zastąpiła naukę ekonomii. Jej wymowa ideologiczna jest tak silna i tak „przekonująca", iż nie bacząc na konsekwencje, przystaje na nią zarówno milcząca większość, intelektualiści, rządzący, a – ostatnio, w ramach partnerstwa publiczno – prywatnego choćby i biznes. Państwo opiekuńcze postawiło wyzwanie rzadkości dóbr, po prostu ją ignorując. Metodami ekonomicznymi osiągnąć się tego nie da.
Finansowanie programów socjalnych jest kosztowne. W miarę wzrostu wydatków na cele socjalne przybywa potrzebujących, a raczej chętnych do gratisowego lunchu. Równocześnie kurczy się baza fundatorów, czyli podatników. Na zachęty w postaci świadczeń socjalnych ludzie reagują wzrostem swych potrzeb. Rośnie ilość adresatów pomocy. Niestety, rosnącej liczbie adresatów socjalu towarzyszy malejąca ilość podatników. Bilans wpływów i wydatków nie domyka się. Podnoszenie wydatków odciąga kapitał z sektora rynkowego, prywatnego, czyli z działalności produkcyjnej. W warunkach rosnącej konsumpcji, bo socjal to przecież konsumpcja, ratunkiem pozostaje kredyt, czyli deficyt, który nie dość, iż odciąga kapitał z produkcji kosztem finansów publicznych, demoralizuje naród, deformując alokację dóbr w kierunku ich malejącej użyteczności. W warunkach rzadkości dóbr; przekonanie polityków, iż państwo jest w stanie zapewnić potrzebującym pełną opiekę, jest kompletną iluzją.
Zamiast zwrócić rządzącym uwagę na nadużycia i absurdy błędnego koła systemu opiekuńczości, ekonomiści szukają usprawiedliwienia w postaci najróżniejszych, coraz bardziej bezsensownych teorii. W efekcie ten czy inny profesor ekonomii, przyczyn kryzysu państwa opiekuńczego upatruje w kłopotach Zachodu z demografią, która powoduje napięcia w systemach emerytur czy opieki zdrowotnej. Nie wyjaśniają jednak, dlaczego podobne problemy posiadają dodatkowo Stany Zjednoczone, które akurat z demografią kłopotów nie posiadają. Lecz demografia, twierdzą zawodowi ekonomiści, to wyłącznie wierzchołek góry lodowej. Niewidoczna jej reszta to „towarzyszące od czasów reaganomiki i thatcheryzmu, zniżanie podatków dla korporacji i obszernego biznesu". Nie pomni lekcji wynikającej z fiaska realnego socjalizmu, gdy wszechobecne państwo było bogiem, domagają się jeszcze większego jego rozrostu, winą za kryzys i deficyty budżetowe obciążając kapitalizm i zbyt niskie podatki. Tego potem uczą studentów, którzy z czasem zasilają popularne elity polityczne, naukowe i gospodarcze, na których przecież wzoruje się milcząca większość, będąca w warunkach demokracji grupą decydującą o losach nas wszystkich. Błędne koło się zamyka.
(fragment Od Wydawcy)
Styczeń 2016