Tajniki bankowości
Murray N. Rothbard
Wydawnictwo: Fijorr Publishing
ilość stron: 324
Współczesna prasa finansowa rozpisuje się na temat danych mówiących o podaży pieniądza. W każdy piątek inwestorzy giełdowi z zapartym tchem czekają na najświeższe dane z rynku pieniężnego, które niejednokrotnie wpływają na poniedziałkowe notowania na Wall Street. Jeśli podaż pieniądza gwałtownie wzrasta, oznacza to, iż stopy procentowe mogą pójść w górę, lecz mogą także pozostać na obecnym poziomie. Prasa straszy czytelników złowieszczymi prognozami dotyczącymi posunięć Rezerwy Federalnej lub regulacji, które mogą wprowadzić banki i inne instytucje finansowe.
Przywiązywanie tak dużej wagi do kwestii podaży pieniądza to zjawisko raczej nowe. Do lat 70-tych XX w., w czasie Ery Keynesa, na temat pieniądza i kredytu bankowego nie pisano niemal wcale. Zastanawiano się raczej nad wzrostem produktu Narodowego Brutto, polityką fiskalną rządu, wydatkami, przychodami i deficytem. Banki i podaż pieniądza to były zagadnienia generalnie ignorowane. Jednak po latach bronicznej i przyspieszającej inflacji – której keynesiści nie potrafili zaradzić – i po wielu nawrotach „inflacyjnej recesji", stało się jasne dla wszystkich – choćby dla keynesistów – iż coś tu nie gra. W ten sposób w centrum uwagi znazała się podaż pieniądza.
bogactwo definicji podaży pieniądza może wprawiać przeciętnego człowieka w zakłopotanie. O co chodzi z tymi wszystkimi M, od M1A i M1B do M8? Który z tych symboli oznacza prawdziwą podaż pieniądza, o ile którykolwiek samodzielnie do tego wystarcza? I może najmocniejsze: dlaczego depozyty bankowe wliczone są do przeróżnych M jako podstawowy komponent podaży pieniądza? Wszyscy dziś wiedzą, że papierowe dolary, emitowane wyłącznie poprzez Banki Rezerwy Federalnej, zawierające napis „ten banknot jest legalnym środkiem płatniczym do dostosowywania wszystkich zobowiązań, publicznych i prywatnych", to pieniądze. Ale dlaczego rachunki bieżące uważane są za pieniądz i na jakiej zasadzie powstają? Czyż nie można ich wypłacić na żądanie w postaci gotówki? Dlaczego więc wkłady na żądanie to także pieniądz, a nie tylko papierowe dolary, które je reprezentują? Jedną z niezwykłych implikacji zaliczania wkładów na żądanie do komponentów podaży pieniądza jest stwierdzenie, iż banki tworzą pieniądz; że w pewnym sensie są fabrykami pieniędzy. Ale czy banki nie przekierowują jedynie powierzonych im oszczędności, pożyczając je inwestorom lub konsumentom? Skoro banki otrzymują nasze oszczędności i następnie je pożyczają, to jak właściwie tworzą pieniądze? W jaki sposób pasywa bankowe stają się składnikiem podaży pieniądza?
Nie ma powodu, by laik czuł się sfrustrowany niemożnością połapania się w tym. Najwięksi dziewiętnastowieczni klasyczni ekonomiści spierali się pomiędzy sobą czy, i w jakim sensie, należy uznać za składnik podaży pieniądza banknoty emitowane przez prywatne banki (takie banknoty byłyby dziś nielegalne) i depozyty bankowe. Większość ekonomistów stanęła w tym sporze po złej stronie. Bardzo pobłądzili ekonomiści z obfitej Brytanii, wielkiego centrum dziewiętnastowiecznej myśli ekonomicznej. Obszerny David Ricardo i jego poprzednicy ze Szkoły Walutowej stracili ogromną szansę ustanowienia w Anglii prawdziwie silnego pieniądza, ponieważ nigdy nie dostrzegli faktu, że depozyty bankowe są jednym ze źródeł pieniędzy na rynku. Dziwnym trafem to w Stanach Zjednoczonych, uważanych wtedy za zapóźnione peryferia myśli ekonomicznej, ekonomiści jako pierwsi doszli do wniosku, iż depozyty bankowe, podobnie jak banknoty, powinny być zaliczone do części wytwarzających podaż pieniądza. Po raz pierwszy tezę taką sformułował w 1820 r. Condy Raguet z Filadelfii. Jednak ówcześni angielscy ekonomiści niedużo przejmowali się kolegami zza oceanu.