Ekonomia i polityka
Ludwig von Mises
Wydawnictwo: Fijorr Publishing
ilość stron: 138
Mimo, że od czasu gdy szeroki ekonomista i filozof wygłosił na uniwersytecie buenosaireńskim te sześć wykładów, składających się na tę książkę minęło niemal pół wieku, ani jedno wygłoszone poprzez Niego zdanie nie straciło na znaczeniu czy aktualności. Nie jest to co prawda żadne odkrycie, ale dla amatora skażonego mitami ekonomicznymi i ignorancją, a tacy stanowić będą najprawdopodobniej gros jej Czytelników, ma to znaczenie.
W powszechnej świadomości Polaków – zresztą nie jesteśmy tu wcale odosobnieni – utrwaliło się przekonanie, że ekonomia to jakaś „gra" zależna w zasadzie od umiejętności władzy. Jeśli akurat zdarzy nam się dobry, przyzwoity i patriotyczny przywódca, gospodarka rozwija się, a ludzie żyją dostatnio. Kiedy jednak mamy pecha i wódz jest marny, a dodatkowo nie jest patriotą albo co gorsza nie wierzy w Boga, wówczas gospodarka podupada i jest kryzys.
W mniemaniu przeciętnego zjadacza chleba panuje przekonanie, iż można sobie wybrać obowiązującą ekonomię, tak jak można sobie wybrać fason żakietu, sos do mięsa czy materac na kanapę. Są i tacy, którzy utrzymują, że niewydolność socjalizmu była efektem prześladującego nas pecha. Tak jakby gdzie indziej socjalizm święcił triumfy.
Andrzej Lepper, Jarosław Kaczyński, Ryszard Bugaj i wielu innych współczesnych socjalistów uważa, że gospodarka w wydaniu liberalnym, czyli wolna, jest jednakowo dobra, co gospodarka socjalistyczna, socliberalna, a więc poddana ręcznemu sterowaniu poprzez rząd i polityków. Dlaczego akurat wybrali socjalizm? Bo system ten – ich zdaniem – sprzyja ludziom biednym, których jest przecież więcej (nota bene w socjalizmie biednymi są niemal wszyscy obywatele). Ignorancja i brak wiedzy to główne, choć nie jedyne powody, dla których politycy upierają się przy ręcznym sterowaniu gospodarką i podporządkowania rządzącym woli ludu.
Część establishmentu władzy, może nawet większość, naprawdę wierzy w to, iż potrafią lepiej pokierować żywiołem gospodarczym, aniżeli czyni to rynek, czyli my, konsumenci i producenci. Inni, ci bardziej wyrafinowani i bardziej cyniczni, wiedzą jednak, że choć dla obywateli konsekwencje manipulacji będą bolesne, dla nich samych oznaczają władzę, intratne posady, prestiż. Polityk, który odważyłby się doradzić ludziom, żeby sami zadbali o swoje zdrowie i leczyli się za swoje własne pieniądze, byłby z jednej strony dobroczyńcą narodu, z drugiej jednak samobójcą.
A przecież od interwencji państwa czy upaństwowienia służby zdrowia, wydatków na opiekę zdrowotną obywateli nie przybywa (ba, wręcz ich ubywa, bo monopol państwa jest słabo produktywny i wyjątkowo rozrzutny). Służba zdrowia pozostawiona w rękach konsumentów i firm ubezpieczeniowych byłaby tańsza i zdrowsza. Jeśli ktoś nie wierzy, niech spojrzy na krajobraz amerykańskich metropolii; najwyższymi gmachami Nowego Jorku, LA, czy Chicago są siedziby prywatnych firm ubezpieczeniowych. Nie dość, że służbę zdrowia mają Amerykanie na najwyższym poziomie, to na dodatek na niej zarabiają. A my nie mamy na pensje dla lekarzy.
Takich przykładów jest więcej – podobnie działają państwowe poczty, państwowe szkoły i przedszkola, państwowe kopalnie, państwowa telewizja etc.
Dlaczego politycy na to idą? Dlaczego w Paryżu, Londynie czy Warszawie nie skopiują doświadczeń amerykańskich? Bo wówczas ogromne kwoty pieniędzy, przechodzące teraz przez ich ręce, pozostałyby do naszej dyspozycji, poza ich zasięgiem. Nota bene amerykańska lewica pozazdrościła Europejczykom i od lat walczy o te pieniądze, starając się upaństwowić służbę zdrowia. Na szczęście, jak dotąd, bezskutecznie.
Od lat wiadomo, iż obniżenie przedziałów podatkowych owocuje wzrostem wolumenu wpływów podatkowych. Mimo to politycy wolą podatki podnosić aniżeli je obniżać. Dlaczego? Przecież niższa stopa podatkowa przyniosłaby państwu (czyli im) więcej pieniędzy! To prawda, ale niższa stopa podatkowa to jednocześnie więcej pieniędzy w kieszeni podatnika. Podatnik zamożniejszy to dla polityka zagrożenie. Taki podatnik polityka już nie potrzebuje. A niepotrzebny polityk to polityk bezużyteczny. Dlatego więc, żeby uzasadnić swoją potrzebność, konfiskuje nam pieniądze na potrzeby, które są konsekwencją tej konfiskaty.
Żona idzie do pracy, żeby zarobić na podatek płacony poprzez męża, a ponieważ w ten sposób jej dzieci pozostają bez opieki, państwo (za część skonfiskowanych podatków) formuje żłobki i przedszkola. To aberracja, której nadrzędnym celem jest ograniczenie wolności. Dlatego Ludwig von Mises tak sporo uwagi poświęca ludzkiej wolności, uznając ją za centralny punkt naszej ziemskiej egzystencji i akcentuje, że jest ona nie tylko fundamentem, lecz wręcz warunkiem prosperity i szczęścia.
Wstęp do Human Action, w pigułce. Istne cacko argumentacji. Lektura dla każdego.
Na rok 2006 przypada 125 rocznica urodzin znanego protagonisty austriackiej szkoły ekonomicznej. Z tej okazji wydawnictwo Fijorr Publishing przygotowała nie lada gratkę, zbiór 6 wykładów ( Kapitalizm, Socjalizm, Interwencjonizm, Inflacja, Inwestycje zagraniczne, Polityka a idee) zaprezentowanych w 1959 roku argentyńskiemu audytorium.
Obok Planowanego chaosu, Mentalności antykapitalistycznej i Liberalizmu w tradycji klasycznej jest to pozycja, od której można zacząć swoją przygodę ze szkołą austriacką i myślą prof. Misesa. Przygotowując się na publikację jego magnum opus, czyli Human Action (Ludzkie działanie – prakseologia), którego wydanie planowane jest na rok 2007.
Nieprzejednany krytyk totalitaryzmów i systemów zmysłowych swoich obywateli. Piętnujący utopijne założenia i sofizmaty ekonomiczne decydentów, obiecujących świetlaną przyszłość wedle centralnie zaplanowanego programu i pod ich stałym nadzorem. Ostrzega przed zagrożeniem ze strony ignorantów ekonomicznych i eksperymentatorów społecznych, wierzących w nieustającą walkę klas, koniec cywilizacji, bankructwo kapitalizmu, a ratunku szukających w socjalizmie albo komunizmie – mniej lub bardziej zakamuflowanym.
Tak było i w Argentynie, żona profesora, dzięki której zaangażowaniu ukazała się ta praca, pisała w swym pamiętniku My Years With Ludwig von Mises: Ktoś, kto w owych czasach, tak jak mój mąż, odważył się krytykować komunizm czy faszyzm, narażał się na wkroczenie policji, aresztowanie i rozpędzenie spotkania.
I jak relacjonuje, słuchacze, którym obca była idea wolnego rynku, rozumieli wykłady prof. Misesa. Przekonywali się do poglądów głoszonych przez tego człowieka. Szkoda iż całe społeczeństwo nie było tak pojętne, oszczędziłoby to Argentynie wielu tragicznych konsekwencji.
Autor w wykładach rozprawia się z takimi mitami jak: rzekoma gorsza sytuacja robotników na etapie rozwoju kapitalizmu, niżeli przed jego rozpoczęciem, obrazem matek i dzieci, które były zmuszane do pracy, jakby wcześniej żyło im się dostatnio, posiadały miejsce zamieszkania i przyrządzały szerokie posiłki dla siebie i swoich dzieci, a te beztrosko bawiły się z rówieśnikami.
Przytacza złote myśli Karola Marksa, których zgodność z rzeczywistością pozostawia mnóstwo do życzenia. I tak, akolici Marksa uważali, że status robotników nigdy nie będzie udoskonalony. Opierali to na teorii żelaznego prawa płacy, tj. Praca robotnika w kapitalizmie miała nie przekroczyć sumy zezwalającej mu utrzymać się przy życiu w zamian za usługi świadczone przedsiębiorstwu. Dziecko robotnika miało posiadać jeden wybór, pójść w ślady ojca, żadnych szans, żadnych perspektyw. Umysły hermetycznie odizolowane od rzeczywiści, nie potrafiły dostrzec możliwości jakie daje kapitalizm.
Twierdzenienajkorzystniejszy rząd to taki, który rządzi najmniej – nie znajduje poklasku u autora. Wg niego państwo winno bronić obywateli przed agresorami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Karać przestępców i obserwować, żeby rynek wydajnie funkcjonował, by nie były łamane przepisy, podług których działa.
Omówionych zagadnień jest dużo więcej, lecz warto zwrócić uwagę na jedną, istotną myśl, pojawiającą się w jego pracach. Rzeczywista wolność ma miejsce tylko wtedy, gdy nie jest wyłącznie w ujęciu stricte politycznym, oderwana od wolności gospodarczej. Ten związek jest znaczny tak dla jednostki, jak i dla całej wspólnoty. Jeżeli nie ma tej korelacji, nie ma prawdziwej wolności.
A elicie rządzącej, której w głowie tlą się jakieś pomysły na nacjonalizację, można zadedykować następujące słowa z przemówienia premiera Nehru: ( ) Możemy obiecać przedsiębiorcom, którzy inwestują w naszym kraju, że nie wywłaszczymy ani nie znacjonalizujemy ich firm poprzez dziesięć lat, może choćby dłużej.
Wojciech Łapiński