Na świecie istnieją miliardy bóstw. Roją się gęsto jak ławica śledzi. Większość z nich jest zbyt niepokaźna, żeby je zauważyć, dlatego nigdy nikt ich nie czci, w każdym razie nikt większy od bakterii, które się nie modlą i nie posiadają znacznych wymagań w zakresie cudów.
To są właśnie pomniejsze bóstwa - duchy miejsc, gdzie krzyżują się ścieżki mrówek, bogowie mikroklimatów pomiędzy korzeniami traw. I większość z nich taka już pozostaje. Ponieważ brakuje im wiary. Garstka jednak trafia w wyższe regiony.
Powodem może być cokolwiek. Pasterz szukający zbłąkanej owcy znajduje ją w krzakach i poświęca minutę czy dwie, aby wznieść znikomy kamienny ołtarzyk w ogólnej podzięce wszelkim duchom, jakie mogą przebywać w okolicy.
Albo jakieś szczególnie ukształtowane drzewo zostanie skojarzone z lekiem na chorobę. Albo ktoś wyryje spiralę na samotnym głazie. Albowiem bogowie potrzebują wiary, a ludzie pragną bogów. Często na tym się kończy.
Ale czasami wydarzenia rozwijają się dalej. Dodawane są następne kamienie, układane kolejne głazy; w miejscu, gdzie kiedyś rosło drzewo, staje świątynia. Bóg wtedy nabiera mocy, wiara wyznawców niesie go w górę jak tysiąc ton paliwa rakietowego.
Nieliczni sięgają aż do nieba, czasem choćby dalej.