Na rogu Charing Cross Road i Great Newport Street, w samym centrum Londynu znajduje się sklep z stosowanymi książkami – Quinto. Tamtejszy chaotycznie w pełni dopasowany księgozbiór, na ogół w opłakanym stanie, rzadko skrywa coś wartego uwagi.
Książki są tanie i głównie można się targować.Do Indii pierwszy raz trafiłem w 1992 i wracałem tam każdego roku. Moje rosnące zainteresowanie tamtejszą kulturą i historią zaowocowało zakupem kilku książek.
Niektóre były nowe niektóre użytkowane. Od drogich antykwariatów trzymałem się z daleka. Czasami jednak udawało mi się znaleźć coś rzadkiego, a Quinto był rewelacyjnym miejscem na poszukiwania.To właśnie tam, późnym 1995, zapłaciłem 25 funtów za Rambles and Recollections of an Indian Official autorstwa Generała Majora Sir W.
H. Sleemana KCB [Rycerz Komandor Orderu Łaźni – przyp. Tłum.]. Jej dwa oliwkowozielone tomy, jak na książkę wydaną w 1893 i pełną pieczątek z biblioteki publicznej w Cheltenham, były w nad wyraz korzystnym stanie.
Była to wtedy dla mnie obfita kwota – nigdy wcześniej nie wydałem tyle na książkę z drugiej ręki – podobał mi się jednak tytuł. Całe szczęście nigdy nie miałem ani pieniędzy, ani pokusy, by kupować pierwsze wydania.
Od zawsze uważałem za nonsens wycenianie pierwszego wydania wyżej od późniejszych, pozbawionych błędów i z wzbogaconym tekstem.Książka Sleemana była fascynującym sprawozdaniem z podróży po Indii w ostatnich dekadach rządów Kompanii Wschodnioindyjskiej.
Opowiadała o wędrówce autora przez środek subkontynentu, kiedy to przewodził wyprawie inspekcyjnej na czele szerokiej karawany ciągniętej przez konie i słonie. Pełna była opisów radżów wraz z żonami, klęsk głodu, bitew, ceremonii religijnych i palenia wdów, bandytów, trucicieli i czarnoksięstwa.
Był na dodatek rozdział o „Opłatach celnych w Indiach i sposobie ich egzekwowania", który rozwodził się nad „zuchwalstwem i pazernością celników tam pracujących", przyjmowali oni bowiem łapówki. Spostrzeżenia te zostały spisane kiedy karawana przechodziła poprzez posterunek celny w Horal, pomiędzy Delhi i Agrą.
Wyglądało na to, że na towary przywożone do „Brytyjskich" Indii z księstw położonych na zachodzie były obłożone cłem. Nigdy wcześniej nie przeszło mi przez myśl, iż opłaty takie mogły być nakładane setki mil od wybrzeża, w samym sercu Indii.Był to dość niebanalny rozdział, jednak moje zainteresowanie wzbudziła niewielka notatka.
dołączona została do oryginalnego wydania przez redaktora z Indyjskiego Korpusu Cywilnego, który cytował innego indyjskiego urzędnika, wuja Lyttona Stracheya, Sir Johna Stracheya.Aby upewnić się, iż cła solne faktycznie są zbierane […] stopniowo wyrósł tam monstrualny system, nie mający odpowiednika w żadnym cywilizowanym państwie.
Ustanowiono granicę celną, rozciągającą się poprzez całe Indie, która w 1869 sięgała od Indusu do Mahanadi w Madrasie, na dystansie 2300 mil, bronioną przez blisko 12000 ludzi. […] Rozciągałaby się od Londynu do Konstantynopola.
[…] Składała się w głównej mierze z olbrzymiego, nieprzebytego żywopłotu z kolczastych drzew i krzewów.Fragment tekstu