Rozmowy przypominały żeglugę po wodach burzliwych i słabo oznakowanych, wędrówkę w gąszczu zmiennych i zaskakujących niejednokrotnie tematów, między przeszłością a przyszłością, tym, co prywatne, i tym, co publiczne. Stanisław Lem wracał do własnej biografii, do lwowskiego dzieciństwa i do lat wojny przeżywanych pod dwiema okupacjami, do powojennych krakowskich początków i do zagranicznych podróży, zwłaszcza rosyjskich. Konfrontował także prognozy zawarte w "Summa technikae" i w innych swych książkach z otaczającym nas światem. Czynił to nie bez satysfakcji — dużo z tych prognoz ziściło się, i to wcześniej, aniżeli sam przewidywał — lecz i nie bez goryczy, zniechęcony wieloma aspektami współczesnej cywilizacji i złym użytkiem czynionym przez ludzi z nowych odkryć.
Warto sięgnąć po "Świat na krawędzi" choćby po to, by usłyszeć głos autora, znacznego pisarza, który patrzył dalej i widział więcej niżeli inni. „I szczera wściekłość opromienia / moje rozliczne obowiązki" — napisał Czesław Miłosz w wierszu Do Jonathana Swifta. Kiedy wracam do tego nieprzeciętnego wiersza, staje mi dzisiaj przed oczami Lem w swym gabinecie-bibliotece na Klinach, otoczony stertami różnojęzycznych pism, komentujący rzeczywistość z pasją, humorem, czasem z furią, uczulony na głupstwo i zło, nigdy jednak obojętny. Mam nadzieję, iż takiego właśnie Lema znajdą w tej książce jej nowi czytelnicy.
Tomasz Fiałkowski