WIZJA (przekroczenia dotychczasowości)
Drogi Czytelniku, Być może zgodzisz się ze mna, że... Jedyny osiągalny rozwój wynika zawsze z przekraczania tego, co jest. Każdy człowiek, lecz nade wszystko każdy naród, o ile podąża drogą postępu i rozwoju, jest inny, nowy, każdego ranka. Zastyga w bezruchu tragicznego marazmu ten człowiek i ten naród, który nie ma odwagi wybrać przyszłości. A przyszłość to przekroczenie tego, co było i jest w nas liche, mdłe, słabe i złe. Jako lekarz, lekarz ludzkiej psychiki, wiem, że nadzieja na uzdrowienie jest realna dopóty, dopóki jednocześnie dotknięty cierpieniem człowiek, ale także i ja - jego terapeuta, jesteśmy zgodni w jednym, a mianowicie, ponad wszystko gotowi jesteśmy stać się kimś innym, innym aniżeli byliśmy dotychczas. Wyzdrowieć oznacza stać się kimś innym, odnowionym, nowym. Więcej! Nie tylko zdrowienie z cierpienia, lecz także utrzymanie się przy zdrowiu, a nade wszystko wszelki rozwój wymaga gotowości przekraczania dotychczasowości. To prawda stosowna dla pojedynczego człowieka, lecz także dla całych narodów. Jako Polak wiem, że Polska dzisiaj także takiej gotowości potrzebuje, gotowości do odnowy życia politycznego. Trzeba ją rozpocząć od odfałszowania tego życia, jego obrazu, znaczeń, pojęć a nawet słów z nim związanych. Trzeba rozminować linię demarkacyjną wytworzoną poprzez elity polityczne, aby oddzielała społeczeństwo od polityki. To, co winniśmy zrobić na początku tego Dzieła, to wreszcie wyjaśnić, iż polityka nie jest zła z natury. Ani zła, ani dobra. Polityka po prostu jest. Tak, jak jest ekonomia, kultura, społeczeństwo, gospodarka.
W tej książce zwracam się do dorosłego i dorastającego pokolenia, bo przywracanie polityki społeczeństwu wymaga obecności nas wszelkich. Przed nami, obym się mylił, długa droga do demokracji. Już nie deklaratywnej, wyśpiewanej przez klasę polityczną, jak przede wszystkim w naszej historii jedynie "ku pokrzepieniu serc", ale żywej demokracji, demokracji będącej sumą aktywności politycznej każdego z nas. Tyle demokracji, ile bezpośredniego udziału społeczeństwa, mojego, Twojego udziału w życiu politycznym mojego osiedla, wsi, gminy, powiatu, regionu i państwa... Oto moja "Wizja", może stanie sie także i Twoja. Zapraszam!
Waldemar Krynicki
Fragment:
O tym się mówi. O tym się pisze. Tym się żyje, zdaje się, aż do przesady. Jedni są za, inni przeciw. Jedni stawiają warunki, drudzy mogliby i bezwarunkowo, byle szybciej... Ale tak naprawdę, o co cały ten zgiełk, ta gorączka niemalże? Kto ją rozpala? I po co? A może aby tak bez pośpiechu, tego pośpiechu, który zawsze winien budzić czujność, zwłaszcza, gdy z zacisza ministerialnych gabinetów wpędza całe narody w ryzykowną awanturę? Może by jednak bez tego pośpiechu właśnie zastanowić się nad Europą? Nad Europą dziś... Zwolennicy zjednoczonej Europy nieraz używają argumentu tak zwanej "wspólnej Europy". My, którzy w Unii Europejskiej jesteśmy od niedawna, ulegamy wrażeniu, być może celowo rozpowszechnianemu przez euroentuzjastów, że "wspólna Europa" oznacza "wspólne" korzystanie z jej bogactwa. To z tego powodu zapewne było pilno do Unii krajom rozwijającym się Europy Środkowowschodniej. Lecz przecież głęboka mądrość tkwiąca w tych narodach powoduje, iż nie wszyscy ulegają złudzeniom. Bardzo wielu z nas zdaje się rozumieć, iż bogactwem nikt się chętnie nie dzieli. Przeciwnie, jak świat światem, każdy je chce mieć na swój wyłączny zastosowanek, o czym możemy się przekonać w dobie tzw. Kryzysu finansowego. Rządy bogatej Europy skoncentrowały się w nim na ratowaniu swoich własnych gospodarek tylko. (Jak bardzo Zachodni Europejczyk umie liczyć pieniądze, przekonał się niejeden podczas "turystycznych" podróży po Europie trwających bywało całymi latami.) Odrzućmy przeto, już na wstępie, pierwszy mit, jakoby Zachód miał czy chciał się z nami dzielić dobrobytem. Jeśli nie dobrobytem, to, czym w takim razie? Co w tej Europie, "wspólnej Europie" jest wspólne? Wspólni są eurobiurokraci... Gdyby to miało oznaczać zastąpienie narodowych biurokracji - jedną brukselską, to byłaby to choćby kolosalna oszczędność! lecz nie łudźmy się. Biurokraci w Polsce pozostają wszędzie tam, gdzie byli. Więcej, mamy podstawy, aby twierdzić, iż jeszcze ich przybyło dla tłumaczenia języka brukselskiej biurokracji na język polskiej biurokracji. Kto za to płaci? Wiadomo! My. "Wspólna Europa", gdy powstawała w latach 50-tych ubiegłego stulecia jako porozumienie o charakterze ściśle gospodarczym, była przedsięwzięciem ze wszech miar uzasadnionym. W tamtych zamierzeniach, jako ciało koordynujące na ogół przemysł węgla i stali, a także energii atomowej, a także promujące współpracę gospodarczą dążąc do uproszczenia procedur transgranicznych, jako takie porozumienie winna była powstać. Uwzględniwszy zaś fakt, że w roku 1949 powstała Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG), organ o podobnych celach w odniesieniu do państw bloku socjalistycznego, w takich warunkach EWG powstać musiała. Skoro na płaszczyźnie militarnej istniały dwa bloki: Układ Warszawski i NATO, tak i na płaszczyźnie gospodarczej takie opozycyjne bloki musiały się wyłonić. Nowa generacja polityków już bowiem zrozumiała, że narzędziem ewentualnej wojny w Europie będzie nie czołg i karabin, lecz tym narzędziem będzie pieniądz. Więcej! Najświatlejsi spomiędzy tamtejszych mężów stanu rozumieli, że nowa wojna wybuchła już nazajutrz po zakończeniu II wojny światowej, wybuchła wojna o dobrobyt społeczeństw, postęp gospodarczy, a także dostęp do minimalistycznców. Czy można zaryzykować stwierdzenie, tak chętnie wygłaszane przez wschodnioeuropejskich eurosceptyków/realistów, iż przyłączenie krajów Wschodniej Europy do Unii Europejskiej jest w istocie kontynuacją niemieckiej?drang nach Osten", iż jest to podbój w nowym stylu, uwieńczenie wieloletnich dążeń gospodarki zachodniej do zdobycia nowych rynków zbytu? Czy takie obawy są uzasadnione? Oczywiście. Choć trzeba zachować wstrzemięźliwość w sądach. Faktem pozostaje jednak, że rywalizacja dwóch obozów gospodarczych i militarnych zakończyła się nieprzewidzianie: jeden obóz, obóz socjalistyczny, po prostu zniknął - powstała próżnia. Zagospodarowanie jej nie było oczywiście kwestią militarną,na ogół gospodarczą. Ze względu zaś na naturę próżni, fizycznie niemożliwą do utrzymania, było jedynie kwestią czasu i to niedługiego. Wiemy poza tym, że próżnia ssie. Nie inaczej stało się w sytuacji próżni wschodnioeuropejskiej. Od momentu otwarcia granic zaczęła wsysać w swoją otchłań wszystko, co się dało: zachodnioeuropejskie stosowane samochody, modę, fason życia. Zachód Europy starał się, co zrozumiałe, uchronić przed wyssaniem wszystko to, co miał cenne i najcenniejsze. A więc co?