"Dziwny dźwięk znów się rozległ, chrypiał przeciągle raz za razem, zaryzykowałam, podniosłam się na nogi nieco żwawiej, bo tamto coś mnie zagłuszało, jednym okiem wyjrzałam poprzez okienko.
Jezus Mario, koza...!
pokaźna, czarna koza z wyjątkowo agresywnymi, sterczącymi rogami atakowała jakiegoś faceta, mecząc przy tym przeraźliwie. Surrealizm, jak Boga kocham... Facet uskakiwał przed nią i opędzał się, ona zaś z dzikim uporem usiłowała wziąć go na te duże, prawie proste rogi. Co tu robiła, Bóg raczy wiedzieć, pewnie przyszła ze wsi, może została specjalnie znęcona, żeby stróżować zamiast psa. Którędy wlazła, ogrodzone przecież... Nie była uwiązana, miała całkowitą swobodę działania. Zręczność, jaką wykazywała, była wręcz niewiarygodna. Dziedziniec zawalony był wszelkim budulcem i zróżnicowanymi odpadkami, omijała je z gracją, niczego nawet nie trąciła kopytkiem, i twardo pracowała nad facetem."
(fragment powieści)