POLSKIE PIEKIEŁKO W POCZEKALNI U LEKARZA
Bohater tej nad wyraz przenikliwej opowiastki nawet nie podejrzewał, iż udając się do zwykłej publicznej przychodni, trafi w sam środek polskiego piekiełka.
Niczym w dramacie antycznym mamy tu jedność czasu, miejsca i akcji. Przed drzwiami gabinetu numer dwieście sześć przewija się galeria postaci jak z najkorzystniejszej konwencjonalnej komedii, a skala konfliktów w niczym nie ustępuje tej rodem z tragedii. Mamy tu wszystko: konflikt pokoleń, ideologii, osobowości, światopoglądów. Dodajmy, iż autor jest nadzwyczajnym obserwatorem polskiej rzeczywistości i doskonale słyszy język ulicy.
Obraz społeczeństwa, jaki wyłania się z tej opowieści, nie napawa optymizmem, dlatego na zakończenie możemy powtórzyć za wieszczem: „Kochajmy się!” wszyscy ciut bardziej, albo skromniej za autorem: „Mit primum non nocere”!
Szedłem niespiesznym krokiem wzdłuż ulicy i rozmyślałem. Zdałem sobie sprawę,poprzez ostatnie półtorej godziny zdążyłem stanąć w obronie honoru młodzieży, uczestniczyłem w poglądowej lekcji demokracji, sam wykazałem skłonności dyktatorskie, rzucając rękawicę posiadaczce złotej karty, odbyłem dogmatyczną dyskusję o Stwórcy i jego roli w naszym życiu, uczestniczyłem w wykładzie z socjologii i spiskologii, byłem świadkiem pojedynku szachowego, rewolwerowego i zapaśniczego, a tego ostatniego zupełnie niechcący stałem się uczestnikiem. Stałem się także specjalistą od kobiecych dolegliwości wieku średniego, choć nigdy nie przejawiałem takowych zainteresowań…