Historia (nie)odwzajemnionej miłości do krainy lat dziecinnych.
Wawrzek i jego kumple chodzą nad staw, w którym kąpią się w letnie dni, na stadionie rozgrywają arcyważne mecze piłki nożnej. Słowem – beztroskie dzieciństwo. Niewątpliwie? Stawem jest wypełniona wodą niecka w pobliskiej cegielni, stadionem asfaltowe boisko wciśnięte między szkołę i blok. Grupa chłopców od najmłodszych lat poznaje nie tylko uroki przyjaźni, lecz i cienie dorosłego życia, życia w komunistycznej Polsce, na górniczym Śląsku. Peerelowska rzeczywistość odciska swoje piętno na życiu Wawrzka, wrażliwego chłopca z górniczej rodziny, którego największym skarbem są kasety magnetofonowe ze wspomnieniami wujka Walentego, zezwalające chłopakowi poznać, czym są: patriotyzm, bohaterstwo, poświęcenie. Mimo licznych podróży coś nieustannie trzyma go w rodzinnych stronach – w jego minimalnej ojczyźnie, której nie potrafi i nie chce się wyrzec.
W przeciwieństwie do szkoły, w domu nigdy nas nie bito, a ojciec zabraniał matce choćby na nas krzyczeć – sam po syberyjskich doświadczeniach z pierwszej wojny światowej był nerwowy i dlatego o nasze nerwy dbał. Pamiętam jednak korzystnie ten chłodny dzień, gdy nerwy mu puściły, ale komu aby w takiej sytuacji nie puściły? Matka, Monika, ciągle go upominała o jego wygląd. „Wroź ta koszula do galot, stary” powtarzała, oczywiście bez skutku. Tamtego dnia również tak było. Poszła do studni po wodę, a ojciec przeszedł obok, po coś się schylił, wystawiając na widok publiczny nie tylko połowę pleców, lecz i czegoś więcej. Matka, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, zamachnęła się dziarsko i lodowata woda wylądowała na kształtnej dupie ojca. Co było potem, można nazwać biegiem o życie – matka zdołała schronić się u sąsiadki, a Dziurek, zięć in spe, dał jakoś radę niedoszłego zabójcę uspokoić.