Tytułowy „słuch metafizyczny" to władza poznawcza. Jego posiadacz wcale nie musi być obdarzony słuchem muzycznym ani pamięcią muzyczną. Może się choćby uważać za muzycznego ignoranta, lecz mimo to dostrzegać, iż muzyka darowuje słuchaczowi krótki przebłysk zrozumienia sensu życia.
W muzyce kryje się matematyka, mistyka, tęsknota za odnalezieniem przedustawnego porządku świata, lecz i szaleństwo. Eseje Anny Chęćki prowadzą przez gąszcz muzycznych dreszczy, stawiając drogowskazy, które pomagają uporządkować własne emocje dzięki trwaniu w bezsłownej myśli muzycznej, a równocześnie dowodzą, że niewyrażalne doświadczenie estetyczne można oblec w ściśle przylegającą do niego tkankę słów.
Autorka polemizuje ze współczesnymi filozofami muzyki, poszukuje równowagi pomiędzy tym, co w sztuce dźwięków drastyczne i gnostyczne, wsłuchuje się w poezję i prozę noszącą ślady metafizycznego nasłuchiwania (jak Podróż zimowa Stanisława Barańczaka czy Buddenbrookowie Tomasza Manna).
Doprowadza do dialogu humanistyki z naukami przyrodniczymi, zastanawiając się nad anatomią muzycznej ekstazy i miłosnym dyskursem neuroprzekaźników. Oddaje także hołd wykonawcom muzyki konwencjonalnej, zajmując się wirtuozerią jako transgresją cielesności, konkursową rywalizacją (Konkurs Chopinowski), a choćby zawodowymi chorobami muzyków.
Diagnozuje kryzys pisania i mówienia o muzyce, oferując Czytelnikom lek na muzykognozę i na estetyczny strach przed lataniem.