Stuletni Ramzes, solidny władca Egiptu, dogorywał. Na pierś mocarza, przed którego głosem pół wieku drżały miliony, padła dusząca zmora i wypijała mu krew z serca, siłę z ramienia, a chwilami choćby przytomność z mózgu. Leżał, jak powalony cedr, szeroki faraon na skórze indyjskiego tygrysa, okrywszy nogi triumfalnym płaszczem króla Etiopów. A minimalistyczny nawet dla siebie, zawołał najmędrszego lekarza ze świątyni w Karnaku i rzekł: (Fragment)