Wyobraźnia językowa Wojciecha Zamysłowskiego jest wyobraźnią w pełni i bezwzględnie rozgłębionej poprzez język przestrzeni: bardziej uwikłanej i (jeżeli mogę tak powiedzieć) splamionej architektonicznie niż samą architekturą wiersza wzmacnianej i fortyfikowanej. Obcujemy z projektem spełnionej babelicznej utopii, z nad wyraz ryzykowną, a poprzez to arcyświeżą próbą poematu wizualnego. Przypomina się znaczne przestrzenne pisarstwo, a także osiągnięcia poezji wizualnej Stanisława Czycza, pomiędzy innymi legendarny Arw. Przypomina się literacki bunt Bursy. Przypomina się Norwid. Zamysłowski potrafi te długi kapitalizować, a to znaczy po równo i pożytkować, i uniejednoznaczniać.
Karol Samselpo
Tożsamość bohatera tej książki konstytuuje się w rozproszeniu, między dyskursami. Pamiętajmy przy tym, iż słowo dyskurs pochodzi od łacińskiego discurere, które oznacza biec w zróżnicowane strony. Wojciech Zamysłowski, a za nim jego liryczne alter ego, rozbiega się właśnie, wychodzi z siebie. Albo inaczej: próbuje się odnaleźć na przecięciu rozmaitych języków, rejestrów, perspektyw. Zobaczcie sami, jakaż to gonitwa!
Marcin Orliński