Cóż Oprócz tego, iż mam wątpliwość niczego nie jestem pewna. Radomska to kobieta przeciętnie nieprzeciętna. Niezwykle bystra i efektowna, jednak czasem nadrabia bezczelnością. Gdyby mogła sobie wybrać drugie imię to zapewne byłaby to szydera albo kpina. Czasem chciałaby rzeczywistości napluć w twarz, a skoro się nie da, to przynajmniej sprzeda jej kopniaka. To bywa męczące, kondycji do walki z życiem nie da się wyrobić, więc regularnie zwija się w kłębek i czeka na moment aż znowu będzie jej się chciało żyć. Autorka zabiera nas w podróż po życiowych przystankach, w którą wyruszamy z bagażem pełnym cudzych przekonań i oczekiwań. Opowiada o tym, jak szybko i brutalnie zweryfikowała ją rzeczywistość oraz o tym, jak nauczyła się śmiać z rzeczy, które nie raz wyciskały jej łzy. To zapis z dziennika pokładowego kogoś, kto niezwykle się zdziwił, ale w przeżywaniu obowiązkowych punktów życiorysu po swojemu odnalazł masę frajdy. Radomska szczerze do bólu konfrontuje się z hipokryzją. Zauważa rzeczy, których nie widać na pierwszy rzut oka. Po raz kolejny wypłukuje zapomniane w pralce pranie i dzieli się tym, co rośnie w niej jak pleśń w kubku po kawie- wątpliwościami. Wszędzie wokół zalewają nas lukrowe obrazki i treści. Radomska przypomina, że paleta kolorów jest dużo szersza i ciekawsza, a szary to też kolor. I jedyny produktywny filtr to perspektywa dystansu i przymrużenie, nawet zezowatego oka Może i nie jest genialnie, ale jest prawidłowo.