Umarło mi dziecko. Oksymoron, żadne ze słów w tym zdaniu do siebie nie pasuje. Śmierć zrobiła swoje i poszła po inne dzieci. A ja musiałam samą siebie na nowo oswoić. Jak$191 Nie ma w dzisiejszych czasach niemal żadnych rytuałów żałobnych, musiałam znaleźć własny.
Tydzień po nagłej śmierci mojego Tadka zaczęłam pisać dziennik. Kompulsywnie i instynktownie notowałam emocje, lęki, niechciane myśli i koszmarne sny. Zapisywałam błahe wydarzenia, analizowałam relacje z mężem, córką, rodziną i przyjaciółmi, przypadkowe rozmowy i spotkania.
Rejestrowałam postępy w terapii stresu pourazowego, pisałam o kontaktach z psychiatrą i innymi rodzicami w żałobie. Opowiadanie pozwoliło mi przebrnąć poprzez rzekę rozpaczy i beznadziei. Chciałam pokazać wyczerpujący obraz.
Że ostatecznie nie trzeba się bać, iż nie trzeba cierpieć dłużej, niż to konieczne, choć krócej także się nie da w tej rozgrywce przyspieszanie cofa pionek o kilka pól. Że to cholernie ciężka praca nauka żonglowania żyletkami, połykania ognia i kroczenia nad przepaścią, a tym samotnym treningiem nie pochwalisz się w żadnym cyrku świata, co najwyżej sama możesz sobie bić brawo.
To jest moje życie. Straciłam dziecko i trafiłam do strefy zero, ale okazało się, że świat dookoła nadal istnieje, a ja go doświadczam. Nie jestem trędowata, nie jestem naznaczona. Mogę się moim doświadczeniem podzielić.
W taki sposób postanowiłam o tym opowiedzieć. Dwunasty sierpnia dwa tysiące siedemnastego roku. Jedziemy poprzez Kościerzynę do Bytowa. Właścicielka wynajętego mieszkania uprzedza nas telefonicznie o drzewach powalonych na drogę przez wichurę.
Tadek i Róża, którzy przed chwilą marudzili i płakali, nareszcie zasnęli. Pierwszy raz podróżujemy wspólnie z półtoramiesięcznym synkiem. Jedziemy w błogiej ciszy. Nagle las znika. Z ziemi sterczą kikuty drzew, metodycznie połamane poprzez żywioł.
Nie widzieliśmy nigdy tak bezwzględnie precyzyjnej siły. Niespodzianie uruchamia się lampka oznajmiająca awarię silnika. Stajemy na poboczu. Żebyśmy tylko nie utknęli z dziećmi w epicentrum zniszczenia, żebyśmy tylko nie zostali uwięzieni w samochodzie lecz sinik odpala i ruszamy dalej.
Skoszony las ciągnie się kilometrami. Niemało osób zatrzymuje auta i robi sobie fotografie w scenerii z filmu katastroficznego. A my nie wiemy jeszcze, że oglądamy nasze życie takie, jakie będzie, precyzyjnie za miesiąc i jeden dzień.