Tego dnia, kiedy wystartowałem nie mogłem schować mojej prawej „nogi". Zgodnie z instrukcją samolot uznaje się wówczas za uszkodzony i mam pełne prawo wrócić na lotnisko. Lecz byłem jeszcze młody i myślałem: jak wrócę powiedzą, iż stchórzyłem. Dobra, pomyślałem, dogonię grupę i wszystko będzie w porządku. Naturalnie, w tym swoim myśleniu, nie uwzględniłem tego, iż moja wypuszczona „noga" ograniczała moją szybkość, więc oczywiście zostałem w tyle. Telepię się w pojedynkę, grupa leci przede mną na horyzoncie. Już w trakcie omawiania misji dowódca powiedział, iż po nurkowaniu wyjdziemy skrętem w prawo na nasz teren. Postanowiłem trzymać się prawej strony, ściąć ich kurs i ich dogonić. Dotarli do celu, który był osłaniany poprzez niemieckie myśliwce. Prowadzący po ataku skręcił w lewo, a ja zgubiłem ich z oczu. Trzeba była zrzucić bomby. Skierowałem się na południe, znalazłem Niemców i zrzuciłem bomby. Zobaczyłem dwa myśliwce zmierzające w moją stronę: krzyże, swastyki, wyraźny żółto-zielony kamuflaż. Prawdziwi drapieżnicy! Cóż, myślę, to prawdopodobnie te same myśliwce, o których mówili moi towarzysze. Dodałem gazu i zacząłem się zniżać, próbując jak najszybciej od nich uciec, na wschód w stronę Biełgorodu.Pierwszy mnie zaatakował, nie wiem z jakiej odległości, ale myślę, iż z 50 metrów. Widzę tylko fontanny pocisków Oerlikon eksplodujące na ziemi. Boczne okno kabiny było otwarte, odruchowo pchnąłem rączkę do przodu i uderzyłem głową w osłonę kabiny... Wiecie, jak pachnie spawanie elektryczne? W kabinie czułem dokładnie ten sam zapach! Planszet z mapą, który wisiał na cienkim, konkretnym skórzanym pasku przerzuconym poprzez moje ramię, został wyrzucony poprzez boczne okno, a pasek ciągnął mnie w stronę bocznej osłony kabiny. Z trudem się od tego uwolniłem. Myśliwiec, który mnie zaatakował, wysunął się do przodu, a jego pilot spojrzał na mnie – co tam się ze mną dzieje? A po jego trafieniach w końcu moja „noga" się schowała. Zdałem sobie sprawę, iż im nie ucieknę, dodałem gazu i zacząłem manewrować. Wysokość wynosiła już tylko 20 metrów. Pomyślałem sobie,teraz zaatakuje drugi. I faktycznie starannie ten sam atak. I znowu trafił całkiem nieźle. Ale samolot jest sterowny, nie pali się, tylko wszędzie dziury. Drugi trafił, podleciał i popatrzył. Skręciłem w lewo, a oni odlecieli w głąb swego terytorium. Dlaczego za mną nie polecieli? Bo Niemcy mieli fotokarabiny. Nie muszą udowadniać, czy zestrzelili, czy nie. Obaj mnie zestrzelili i obaj zapisali na swoje konto zestrzelenie samolotu. Skręciłem na północ. Pomyślałem, iż dotrę do Kurska, a potem skręcę na wschód, do rzeki Oskol i tam znajdę swoje lotnisko. Lecę. Widzę, iż na ziemi są Niemcy, potem nasi i znowu Niemcy.Poleciałem jeszcze trochę, pomyślałem, iż może lepiej będzie wylądować i kogoś zapytać? Widzę, że lecą dwa Iły. Dołączyłem do nich. Pomyślałem, iż wyląduję na lotnisku i tam załatwimy sprawę. Skręciliśmy w prawo, na wschód. Zobaczyłem rzekę Oskol, zorientowałem się w terenie i wylądowałem na swym lotnisku. Chciałem zwolnić, lecz samolot zaraz się zatrzymał. Okazało się, że przebite zostały obie opony i przestrzelone podwozie. Samolot był tak uszkodzony, iż został spisany na straty. Generalnie nie trafili tylko we mnie, w silnik i zbiornik paliwa. Zobaczyłem, jak dowódca pułku podjechał samochodem: „No, ale cię załatwili". (…)