Najważniejszym z pytań, jakie zadaje sobie człowiek odkąd tylko zyskał świadomość i będzie sobie zadawał po kres dziejów jest pytanie o sens. Skąd przyszliśmy i dokąd zmierzamy? Jaki jest cel i sens naszego istnienia?
wyszczególnionie na humanistyczne dziedzictwo ludzkości, które pomnażamy i którego strzec będą nasi następcy nie jest w odpowiedzią w pełni „świecką”, bo także wymaga niedającej się udowodnić wiary w postęp i kumulację wartości. Tak więc nasze pytanie sprowadza się do dialogu wiar. Jeśli chcemy pozostać na gruncie „realiów”, to uzasadnieniem i celem życia byłoby zaledwie przetwarzanie pokarmu na fekalia i kolekcjonowanie minimalnych przyjemnostek. Jeśli jednak Bóg, to jaki?
Autor przygląda się przeróżnym koncepcjom i wybiera Boga, którego językiem jest matematyka, wywodzącego się z myśli Leibniza. Byłby to jednak Bóg zimny. Kluczem jest ewangeliczna opowieść o Chrystusie, który przyszedł na świat nie po to,swoim męczeństwem przebłagać srogiego Ojca, ale w akcie solidarności Boga ze wytwarzanymi poprzez siebie istotami i ich pełnym cierpienia życiem. Nie rozumiemy jeszcze tego przesłania i pewnie nigdy nie pojmiemy do końca, ale jesteśmy więcej warci i Bogu bardziej na nas zależy, aniżeli się to nam samym wydaje.
Nadchodzą znów czasy reformacji – konkluduje autor w ostatnim rozdziale – lecz nie w duchu Lutra czy Kalwina, którzy gotowi byli wyklinać przeciwników w imię swych dogmatów, ale Erazma z Rotterdamu, który nikogo nie wykluczał, najwyżej dobrotliwie wykpiwał. Głosił, że trzeba rozluźnić nieelastyczne formułki religii, by zrobić więcej miejsca dla wiary przeżywanej poprzez serca i umysły wolnych ludzi.