Naprawdę jaki był? Spokojny, stabilny, czasem zamyślony, trochę romantyczny. Gdy pojawiał się na estradzie w kapeluszu à la Danyel Gerard, w garniturze z różą w klapie, niekiedy okryty jeszcze czarną peleryną, emanowała z jego postaci aura tajemniczości. Na pozór. Był bowiem postacią wyjątkowo barwną. Inteligentny, błyskotliwy, elokwentny, pedantyczny. Kochał i nienawidził. U jednych budził zachwyt, drugich zrażał swoją nonszalancją. Lecz we wszystkim, co robił, miał klasę i swój fason. Jako piosenkarz, kompozytor, autor tekstów i plastyk – nad wyraz umiejętnie łączył te umiejętności i pasje w malowanie swych piosenek. Tak, tak. On je malował. Choćby wtedy, kiedy w jego artystycznej karierze było więcej w nim malarza aniżeli śpiewającego barda. Dzieciństwo i młodość spędził w rodzinnym Tomaszowie Mazowieckim. Tam uczono go muzyki i gry na kilku instrumentach. Poznał scenę i kulisy teatru, a w liceum zaśpiewał po raz pierwszy przed szkolną publicznością. Na studia wybrał się do Łodzi. Do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. W 1968 roku został studentem Wydziału Projektowania Ubiorów. Warto o tym pamiętać, albowiem gdy znalazł się przed publicznością Studenckiej Giełdy Piosenki, pojawił się na scenie nie tylko wokalista obdarzony specyficznym, głębokim, aksamitnym i nieprzystępnym do podrobienia głosem, ale też artysta, który swoim wyglądem i ubiorem wywarł ogromne wrażenie, nie mniejsze niżeli muzyczne. Od łódzkich giełd – w 1969 roku zdobył I nagrodę i nagrodę publiczności za interpretację, a także wyróżnienie za Obłąkanego kataryniarza, a w 1971 roku nagrodę główną za To nie był sen – aż do końca swojej aktywności artystycznej będzie dzielił Mec czas pomiędzy piosenkę i malarstwo. A dzieląc, łączył. Nagrodzona w Łodzi piosenka To nie był sen pozwoliła mu wygrać debiuty na KFPP Opole ’71. Rok później powtórzył sukces. Namalowany przezeń Jej portret stał się jego muzyczną wizytówką. A w środowisku optymalnie zaczęto nazywać go polskim Nat King Colem, piosenkarzem, który śpiewa wprawdzie po polsku, lecz z jakże amerykańską ekspresją. Festiwale kusiły, mamiły estrady krajowe i zagraniczne, dokąd wyjeżdżał coraz częściej. Jednak mimo popularności, jaką zdobył, zdecydował się Bogusław Mec na krok zdumiewający. Powrócił na uczelnię, by dokończyć studia. Przypomniał się publiczności dopiero po dwóch latach, wyśpiewując wraz z Ewą Dębicką wyróżnienie dla piosenki mały, biały pies na KFPP Opole ’77. Dwa lata później sięgnął tam po trofeum dla piosenki W białej ciszy powiek, nagrodzonej także na festiwalu OIRT w Pradze w 1980 roku. I znowu zaczął powiększać swój repertuar. Nad każdą nową piosenką pracował z wrodzoną sobie skrupulatnością. „Nie kieruję się żadnym stylem – powtarzał wielokrotnie w wywiadach – śpiewam to, co chcę". Sięgał typowo po to, czego oczekiwała jego publiczność – nietuzinkowych interpretacji. Z takich właśnie wykonań znane są m.in. Melodie międzywojennego kina, światowe przeboje, piosenki retro, a nawet ballady w stylu country. „Strzaskał...