Czesław Gawarecki spektakularnie, czasem nostalgicznie, a czasem z humorem opowiada o przedwojennej pracy rentgenologa. Opowiada o pracy w czasach, gdy uważano, że naświetlania są korzystne na wszystko, gdy ludzie musieli decydować, co jest ważniejsze: człowiek czy krowa, gdy kobiety oddawały się za kromkę chleba, a później pozostawione same sobie rodziły zimą w rowie.
W książce znajdują się dane o tym, jakie choroby chłopi leczyli moczem i kałem, w jaki sposób leczono raka, jak przebiegała rentgenoterapia, jak sprawdzano, czy rak jest samcem, czy samicą, a także jakie wizytówki zostawiały dzieci w czasie badania.
Warto przenieść się w odległe czasy dwudziestolecia międzywojennego i odkrywać wraz z autorem sekrety ludzkiego ciała. Przychodzi dorosła córka z matką chorą na raka. Kiedy za pacjentką zamknęły się drzwi do sali do napromieniowań, córka zwraca się z ugrzecznieniem: – Panie doktorze, ja wiem, iż matka ma raka, lecz pragnęłabym dowiedzieć się, czy to samiec, czy samica? – Niby kto? Matka czy rak? – Pan doktór tylko żartuje, żeby nie powiedzieć prawdy.
Ja przecież wiem, że samca to można zabić promieniami, ale jak samica, to nic nie poradzi, bo rozsiewa swoje niewiele znaczące po całym organizmie człowieka i nim zdążyłoby się pozabijać mnożące się niewielkie, zabiłoby się i człowieka (fragment).