Ks. Beyzym, syn obywatelskiej rodziny, znanej i lubianej na Wołyniu, od pierwszej młodości miał sposobność hartować swą duszę. Gdy po r. 1863 jego rodziców posiadajątek uległ konfiskacie, a liczna rodzina została naraz bez dachu i środków utrzymania: przyszły misjonarz, jako najstarszy z rodzeństwa, zaprzągł się do robót przewyższających jego siły, i sam będąc dzieckiem, utrzymywał braci w szkołach kijowskich. Praca, głód, zimno, nie złamały w nim ducha. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie, gdy widział, iż przy zmianie stosunków materialnych rodziny, nie będzie jej już potrzebnym, wstąpił do Zakonu.
Najulubieńszym jego zajęciem było oddanie się wychowaniu młodzieży w konwiktach tarnopolskim i chyrowskim. Tam kilkanaście lat przebył jako prefekt, i jako profesor języka rosyjskiego i francuskiego. O ile mu czas pozwalał, spędzał go w infirmerii wśród słabych chłopców, chcąc swą opieką zastąpić im matkę i ojca. Raz po raz dolatywały do nas echa prac O. Damiana De Veuster na Molokai wśród trędowatych, to O. Wehingera w Birmie. Wielu podziwiało poświęcenie tych misjonarzy, niektórzy szli im z pomocą; O. Beyzym postanowił sam złożyć się trędowatym w ofierze. W tym celu napisał list z prośbą do Generała Zakonu, by go wyznaczył do obsługi trędowatych.